[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gdy cię spokojna śmierć ujęła.
O luba, dałbym moje życie,
gdyby to życie dało tobie.
Przyjm pocałunek, boskie dziecie.
Miłość zakwita na grobie.
(Całuje ją umarłą)
(całuje i pieści trupa).
88
PENTEZILEA
Gdzieżem jest? Patrzę. Duch się mój obudził.
Tyżeś jest przy mnie, kochanku,
tyś całowaniem mię poślubił,
do miasta pójdziem o poranku,
gdy słońce błyśnie, o świcie
Ktoś jest, coś mi powrócił życie ?
Ktoś jest, co pieścisz mnie tak czule,
ty, co całujesz mnie umarłą ?
O patrz, te rany, patrz me bóle
ran moich tyle się otwarło.
O, lepsza śmierć i zapomnienie.
Sen wieczny moc mię twoja budzi.
Pocałuj nie chcę żyć śród ludzi.
Daleko jeszcze te promienie
Słońca? Noc jeszcze głucha.
Jutrzejszy dzień da wyzwolenie
nocy twojego ducha.
Dobranoc.....
ACHILLES
Czyjeż słowa słyszę ?
Mowa to duszy, moc upiorna.
Dobranoc, niech cię niosą fale.
To ja sam za nią mówię,
a fala szemrze przekorna:
dobranoc. Już cię woda niesie.
Dobranoc miłość moja płynie.
(Oddaje Falom ciało Pentezilei).
FALE
(płyną unosząc umarłą).
ACHILLES
(usiadł był tuż u skraju fal, zapatrzony i zasłuchany w wodę)
O matko moja, rodzicielko,
Sławę roiłaś dla mnie wielką,
Sławę młodemu wiekopomną.
Czyliś już wróżby twej niepomną,
czy przepomniałaś o twym synie?
FALE
(przepływające:)
1. I dla kogóż ty będziesz siły twe marnował?
2. Bogini cię zrodziła, a Bóg cię wychował.
3. Maszże być sługą cudzym na czyjej niewoli?
89
4. Jesteś z tych, co jak lemiesz przejść mają po roli.
5. Za cóż tobie ci ludzie, jezlić urągają?
6. %7łeś synem Bożym jest, uznać cię mają.
7. Na tobie spełni się dola człowieka.
8. Czekaj, wytrwaj twą siłą, królestwo cię czeka.
9. Królestwo ponad wszystką ziem twego narodu.
10. U szczytów sławy polężesz za młodu.
11. Nie wrócisz do ojczyzny, iżeś śmiał odpłynąć.
12. Tutaj tobie znaczono zwyciężyć i zginąć.
(Zastój)
FALE
(znów płyną)
(i znów coś szemrzą, szepcą, gwarzą,
raz go pociechy słowem darzą;
to mącą słowem światło ducha.
On zadumany fal tych słucha,
jak szemrzą, szepcą, gwarzą, płyną,
igrają, w oczach wstają, giną).
90
[XV]
NAD MORZEM
(Na ławicy piasku, śród łodzi i okrętów, rojowisko rzemieślników,
zajętych pracą).
TERSYTES
(wchodzi)
(przystaje)
(kijem kreśli znaki po piasku)
(przystają i gromadzą się koło niego)
(gdy się zbierze spora liczba gapiów)
TERSYTES
(porzuca kijek)
(wskakuje na beczkę i poczyna:)
Oto jako zawsze z maluczkich powstaje ogrom.
Z rzeczy na pozór niepozornej rzecz, która wszelkim pozorom
sprosta i przerośnie te nawet szczyty, ku którym
myśl wasza nie sięgła.
O myśl waszą tu idzie.
Idzie o nią mianowicie, aby szła, a nie stała w miejscu,
jak oto w miejscu stoją wasze okręty.
Waszych rąk dzieła, mianowicie te okręty stoją w miejscu.
A oto za ruchem waszych okrętów i żagli pójdzie
myśl wasza.
Krótko: po co wy tu siedzicie?
Wielkości rzuciliście już ten ochłap i pokłonili się, jakby
tego wymagała wasza pycha i zarozumiałość. Aleć nie
dla samej pychy i zarozumiałości żyjecie?
Może wam być indziej i lepiej, aleć to jest nieznane
i niech wprzódy takie orzechy rozgryzają same Bogi.
Krótko: chodzcie do domu.
Rzućcie jedno piękno dla piękna kształtu drugiego. Zarzućcie
wystawanie po cudzych brzegach, może nawet
w skutku wzniosie zdobycznością, ale zbyt dybiące trudami
na waszą krew i żywot wasz niedoceniony. Zarzućcie
91
dla piękna powrotu, zieleni morskich wałów, dla
myśli powitalnej rodzimych strzech i tego dymu woniącego
z kominów rodzimych waszych chat.
Dla chat waszych, kominów i dymu!
Krótko: to samo mówi Achilles, tylko Achilles nie umie
mówić waszym językiem.
Wielbię wielkość i lubię słuchać opowiadań o rzeczach
wielkich, ale aliści wielkość jest różna. I często nie wymiar
jest tym czynnikiem ostatecznym.
Oto: współczucie oceniać ma miarę wielkości.
Rozumiecie mnie teraz, gdy w osierdziu waszym to samo
rodzi się uczucie, które mnie w słowach ku wam skłania.
Idzcie za uczuciem waszym, za osierdzia waszego pożądaniem,
a stworzycie wielkość dla was, podług waszej
miary.
Tę wielkość własną.
Nowy stworzycie niejako kształt i rozmiar.
Krótko: ładujcie okręty i w drogę.
Wylądujemy w Tenedos i tam zjemy obiad, nie zapominając
o Zewsie, Apollinie, półboskich Atrydach, Achillesie
i tym podobnych.
Niech żyje pamięć o Achillesie; bo choć Achilles pamięć
ma krótką, ale pamięć jego myśli należy do nas, do narodu.
Nie wiadomo jeszcze we wszech rzeczy mierze, kto
ze swą miarą i wiarą ostanie ?
Nie trzeba i zle jest po najwyższe w pysze sięgać, gdy
najwyższe znać można ze słuchu. Owszem, niech się
rozwija, ale nie kosztem waszego zdrowia ani kosztem
całości skóry waszej. Jeśli co kto może może, powtarzam
niech może sam.
Ku czemuż my potrzebni? My, mówię to jest wy.
Ku czemuż wy? Patrzcie na wały tej wody. Na srebrem
pieniące się wały morza, na te bałwany wiekuistego żywiołu.
Oto uderzają i wracają. Skarby swej toni
i łona swego skorpiony porzucając na wybrzeżu.
Skorpiony porzucone w suszy zaginą, a narodu fala
w głębinie swej wiecznie odżyje.
Atrydzi to skorpiony! A bałwany te słone, żywioł ten
odżywczy, to naród, to wy! To my!! Czyli jedno jesteście
z tym piaskiem, przez który rzeka abo potok płynie?
Rzeko, mówię, rzeszo! Potoku, mówię, i żywy strumieniu
narodu! Wracaj, gdzie ci dobrze.
Albowiem chciano cię tu wywieść celem przesiedlenia
i łupiestwa; by inni część twoją ojczystą wzięli i zagrabili.
Bednarze jesteście i cieśle! Tkacze, koszykarze i garncarze!
Kucharze i siodlarze!
W waszym ręku żołądek narodu i jego skrzynie i ubiory.
Mosiądz jego i złoto jego gnie się w waszym ręku. Praca
rąk waszych jest nieustająca i pilna i ona jest podstawą
kaprysów tych, którzy wami rządzą.
92
W waszym więc ręku są kaprysy tych, którzy nad wami
kapryszą. Zakres wasz jest mały, ale doniosły.
Waszego potrzebujecie człowieka, który by waszym był
rzecznikiem.
Ja, że wśród was wyrosłem ponad was, ja, że handluję
rozmaitościami, duszę waszą złożoną objąć, pojąć, ukochać
i do łona przycisnąć mogę.
Niejako jakby mogę.
Wracajcie ze mną. A utworzymy Pospolitą-Rzec z waszych
siodeł i skrzynek, z potrawu i jadła, z garnków
i koszyków, z rozmaitości i drobnostek, z pracy rąk waszych.
Przez was, dla was obywatele przyszłości.
Męże, do czynu!
W Tenedos spożyjemy pierwszy posiłek.
A od Tenedos Bóg się już dziełu naszemu przeciwstawiał
nie będzie.
Bóg i naród.
Naród i Bóg! Wielkość w ogromie spotęgowanej woli
maluczkich. Mała wielkość! Swoja!!
(Zachwycony sobą)
Pogoda jest i wiatr mię z tyłu podwiewa pomyślny.
Wiatr ku ojczyznie że i pracy wiele żeglarzom nie
przyda.
(Wskazuje obnażone wichrem łydki)
Boży to znak.
Znak! Bóg! Wielkość! Pogoda!
Obiad w Tenedos!!
WSZYSCY
(krzyczą)
(oklaskują Tersytesa).
TERSYTES
(wzruszony)
(poseła od ust całusy).
93
[XVI]
W NAMIOCIE ACHILLESA
DZIEWCZYNA
Już dzień. Więc to mi przyrzekasz,
że nie wezmiesz dziś na się zbroi?
PATROKLOS
To ci pewno przyrzeknę, dziewczyno,
że jak wrócisz do mnie jeszcze kiedy,
to cię przyjmę na moje posłanie.
DZIEWCZYNA
Czy jesteście Achilles, wy panie?
Czy jesteście ten drugi młodzieniec,
co z nim śpi ?
PATROKLOS
Którego byś wolała?
DZIEWCZYNA
Ciebie, ale żebyś ty był ten, co go płacze Brizejka.
PATROKLOS
A więc płacze Brizeis w niewoli?
DZIEWCZYNA
Płacze, póki się nie zaśmieje,
jak się śmieje, to zaś nie płacze.
A to ci tak wytłumaczę,
że się wezwyczai powoli.
94
[ Pobierz całość w formacie PDF ]