[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Cartera miłość nie była wystarczającym powodem. Jeśli prowadzi do
samozniszczenia, to zdecydowanie jest przereklamowana.
Z Macy było mu dobrze i nie pamiętał, aby kiedykolwiek był
szczęśliwszy. Dzięki temu, że miał bystrych i lojalnych pracowników, mógł
prawie każdego dnia dużo czasu spędzać z nią. Spotykali się w zajezdzie w
porze lunchu i omawiali pomysły Macy na urządzenie wnętrz. Meble, które
kupili, wracając z Dallas, już przyjechały i świetnie pasowały do pokoi.
Zdarzało się, że po południu, kiedy byli w nastroju, szli do którejś sypialni i
kochali się.
Wspomnienie tych kradzionych chwil zawsze wywoływało uśmiech na
twarzy Cartera.
W ciągu ostatniego tygodnia kochali się tyle razy, że stracił rachubę.
Popołudniowe spotkania były podniecające, nocami zaś wciąż na nowo
odkrywali siebie. Carter stracił dla Macy głowę, uzależnił się od niej. Była dla
niego jak lek, który bał się odstawić. Od tamtej nocy, kiedy do niego przyszła
i ustalili, że nie będą rozmawiać o jego ojcu, nie przestawał o niej myśleć.
Zastanawiał się, kiedy to się zmieni, kiedy ogień namiętności przestanie palić
się wielkim płomieniem, a zacznie tylko tlić. %7ładen pożar nie trwa wiecznie.
%7łycie Macy jest w Hollywood. Uratował ją, zapewnił tymczasowe
schronienie przed wścibskimi reporterami, lecz wiedział, że pewnego dnia
Macy tam wróci.
120
R
L
T
Tymczasem jednak cała należy do niego.
Słuchasz mnie?
Pytanie to sprowadziło go na ziemię. Miał przed sobą roczne
sprawozdanie finansowe i od świtu do teraz, czyli do póznego popołudnia,
omawiał je z głównym księgowym. Nie chciał oddalać się od Macy, więc
zamiast jechać do biura w Dallas, sprowadził go na ranczo.
Słyszałeś, co powiedziałem? Jacob Curtis zamknął teczkę i wstał
zza biurka.
Eee, tak. Skontaktujesz się ze mną i wyjaśnimy te podwójnie
zaksięgowane pozycje.
Księgowy pochodzący z Wild River przyjaznił się z Carterem od
dawna. Przyjrzał mu się teraz i zapytał:
Wszystko w porządku? Jesteś jakby rozkojarzony.
W jak najlepszym zapewnił go Carter, również wstał i wyciągnął
rękę. Dziękuję ci, Jake, że przyjechałeś taki szmat drogi.
Za to mi płacisz. Gdybym cię tak dobrze nie znał, pomyślałbym, że
nie wybrałeś się do Dallas, bo masz tu ciekawsze zajęcia.
Może. Carter zmusił się do uśmiechu.
Jake klepnął go po ramieniu.
%7łyczę przyjemnej zabawy, kimkolwiek ona jest.
Carter nawet nie próbował zaprzeczyć.
Zamierzam dobrze się bawić odparł. Chodz, odprowadzę cię.
Po odjezdzie księgowego Carter wsiadł do dżipa i pojechał do zajazdu.
Spotkał go jednak zawód. Macy nie było w domu, lecz znalazł ją siedzącą na
schodach altany w towarzystwie Billa. Gałęzie starych dębów, kołysane
popołudniowym wiatrem, rzucały przyjemny cień.
Cześć! zawołał, podchodząc. Altana była ruiną, na którą przykro
121
R
L
T
było patrzeć, lecz już jakiś czas temu zdecydował, że jej nie rozbierze. Co
tam Mara przygotowała wam na lunch?
Macy posunęła się na stopniu, robiąc mu miejsce obok siebie. Ten
drobny gest sprawił mu niewysłowioną radość. Zdjął kapelusz i usiadł.
Czerwone muffinki z kremem z twarożku i lemoniadę.
Zwiąteczna uczta. Z jakiej okazji?
Nic specjalnego mruknął Bill.
Przeciwnie wtrąciła Macy. Urodziny Billa. Nie wiedziałabym o
tym, bo słowa nie pisnął, ale Mara ma swój wywiad i nic się przed nią nie
ukryje. Zaśmiała się. Ten dzwięk poruszył czułą nutę w sercu Cartera.
Zaprosiłam go na kolację, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Carter wolałby spędzić ten wieczór tylko z nią, lecz nie mógł odmówić.
Jasne, że nie mam.
To naprawdę nie jest konieczne. Twarz Billa poczerwieniała. Nie
lubię robić wielkiego halo ze swoich urodzin.
Jakie tam halo żachnęła się Macy. Pomyślałam, że ugotuję
domowy makaron z sosem i dodatkami.
Ty? zdziwił się Carter.
Potrafię robić nie tylko kanapki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]