[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odrobina różu.
Po chwili znów sprawdziÅ‚a rezultaty. Nos przestaÅ‚ bÅ‚ysz­
czeć, i to uznała za najważniejsze. Ostatecznie nie zaprosili
jej do studia, by podziwiać jej wygląd. Przeczesała szczotką
włosy.
- Gotowe - zdecydowała.
- A lakier na włosy? - spytała dziewczynka.
- Nie.
ZAKOCHANY PROFESOR 73
- Mama mówi...
- Na pewno ma rację, ale już musimy się pospieszyć.
Chodzmy - powiedziała Pepper. Miała już dość słuchania
o mamie tej smarkatej.
Wyszły na korytarz. Dziewczynka znów chwyciła ją za
rękę. Pepper natychmiast zmiękła. Dziecko nie było winne,
że czuła się spięta i zestresowana. Gdy mała usłyszała, że
jedzie do telewizji, z pewnością spodziewała się wspaniałego
studia. Ta blaszana szopa musiała ją bardzo rozczarować.
- Od dawna cieszyłaś się na przyjazd tutaj? - spytała.
Dziewczynka pokręciła przecząco głową.
- Wujek Steven powiedziaÅ‚, że mam jechać. Potem wy­
bieramy się na zakupy - wyjaśniła.
- Wujek? To władca, przepraszam, pan Konig nie jest
twoim tatÄ…?
Dziewczynka znów pokręciła głową.
- Jak masz na im...?
- Janice - odpowiedziaÅ‚a Windflower, nim Pepper zdÄ…­
żyła dokończyć pytanie. Pepper nie wiedziała zbyt wiele
o dzieciach, ale doskonale rozpoznawaÅ‚a, kiedy ludzie kÅ‚a­
mią. Teraz też zorientowała się, że dziecko nie mówi prawdy.
Hm, podejrzana sprawa...
Steven skoÅ„czyÅ‚ rozmawiać przez telefon, gdy tylko Pep­
per wyszła z pokoju. Wyłączył aparat i ciężko usiadł. To była
ona! Jego boginii z samolotu. Takich włosów nie sposób
zapomnieć! Jednak tym razem malownicza fryzura nie była
wynikiem całonocnego lotu samolotem, a raczej rezultatem
wielogodzinnej pracy kosztownej fryzjerki.
Jednak nie tylko włosy wyglądały inaczej. Przez ostatnie
SOPHIE WESTON
74
tygodnie wspominaÅ‚ z rozczuleniem delikatnÄ…, nieÅ›miaÅ‚Ä… ko­
bietę z czarującym uśmiechem. Teraz ta dziewczyna robiła
wrażenie agresywnej jÄ™dzy. Boże, jak ona waliÅ‚a butem w ka­
loryfery! W przeciwieÅ„stwie do Courtney, nie udawaÅ‚a sÅ‚od­
kiej idiotki, żeby manipulować ludzmi - była o wiele gorsza!
Steven zacisnÄ…Å‚ zÄ™by. A ja uważaÅ‚em, że znam siÄ™ na lu­
dziach, pomyślał. Wciąż takie same pomyłki. Czy przez
ostatnie piętnaście lat niczego się nie nauczyłem?
Drzwi otworzyły się z hukiem i wkroczył producent.
- Cześć, Steven. Przepraszam, że nie przyszedÅ‚em wczeÅ›­
niej, żeby cię przywitać. Wiesz, jak to bywa. Poznałeś już
wszystkich?
- Niezupełnie - odpowiedział Steven z wahaniem.
- Słyszałem, że już zdążyłeś pokłócić się z Tygrysiątkiem.
- Masz na myśli panią Calhoun?
- Jasne. - Martin Tammery uniósł wzrok znad notatek.
- Przyznasz, że ma charakterek.
- Rzeczywiście - Steven przytaknął chłodno. - Chociaż,
szczerze mówiąc, nie wiem, czy to pani Calhoun, bo nie
raczyła się przedstawić.
Martin uniósł brwi.
- Hm, zapowiada siÄ™ ożywiony program peÅ‚en spięć. Zwiet­
nie. Gdzie ona jest? Chyba nie potraktowaÅ‚eÅ› jej tak, że odmó­
wiła przebywania z tobą w tym samym pomieszczeniu?
- Bardzo Å›mieszne - odparÅ‚ Steven. - Ta kobieta bez wa­
hania przyłożyłaby mi w głowę butem na szpilce.
W tym momencie Pepper weszła, trzymając Windflower
za rękę.
- Pani Calhoun! - zawołał radośnie Martin i ruszył w jej
kierunku. - Zdaje się, że nikt nie dokonał oficjalnej prezen-
ZAKOCHANY PROFESOR 75
tacji. PaÅ„stwo pozwolÄ…. Steven jest bardzo znany, a w cza­
sach moich studiów był wykładowcą uniwersyteckim. Ste-
ven, to pani Penelope Calhoun.
Pepper poczuła się nieco zakłopotana, ale trwało to tylko
krótką chwilę. Zdecydowała, że na razie najlepiej będzie
skryć się za maską uprzejmości.
- Witam, profesorze - powiedziaÅ‚a z uÅ›miechem i wy­
ciągnęła rękę. Wiedziała, że on postąpi podobnie. Znała ten
typ mężczyzn. Uważali się za lepszych, ale nie zapominali
o dobrych manierach.
Nie pomyliła się. Uścisnął jej dłoń zdecydowanym ruchem.
- Przykro mi, że pana nie rozpoznaÅ‚am, ale jestem w An­
glii od niedawna.
- Wiem - stwierdziÅ‚ chÅ‚odno. Pepper powstrzymaÅ‚a zÅ‚o­
śliwy uśmiech.
- Proszę mi powiedzieć, co powinnam o panu wiedzieć
- poprosiła niewinnym tonem. Miała nadzieję, że takiego
ważniaka wyprowadzi to z równowagi. Jednak zrobił tylko
rozbawionÄ… minÄ™.
- Martin przesadza - wyjaÅ›niÅ‚. - Jestem zwykÅ‚ym bio­
chemikiem. Zaprosił mnie tylko dlatego, że założyłem firmę
Kplant, która na starcie miała trochę szczęścia.
Pepper dobrze wiedziała, że jego firma odniosła ogromny
sukces.
- Technologia żywności, prawda? Mówi się, że Kplant to
wzorcowe przedsiębiorstwo.
- Może tak będzie kiedyś w przyszłości.
- Może? Przecież każdy chce, żeby jego firma była znana
i najlepsza. To główny powód, dla którego ludzie garną się
do biznesu.
76 SOPHIE WESTON
- Tak pani uważa? - spytał z niedowierzaniem.
ZorientowaÅ‚a siÄ™, że spodziewaÅ‚ siÄ™ po niej podobnej wy­
powiedzi, i uznał ją za naiwną. Spojrzała na niego uważnie.
Już gdzieś go spotkałam, uświadomiła sobie nagle.
- Słuchajcie - wtrącił Martin - podyskutujecie w czasie
programu. - Kiwnął dłonią na jedną z dziewcząt. - Mogłabyś
przez chwilę zaopiekować się córką pani Calhoun? - poprosił.
- To nie jest... - zaczęła Pepper, ale on już zdążył wyjść na
korytarz. Ruszyli za nim. Po drodze tłumaczył im szczegóły.
- Publiczność to młodzież, szesnaście, osiemnaście lat.
PowinniÅ›cie spodziewać siÄ™ zaskakujÄ…cych pytaÅ„. Dacie so­
bie z tym radÄ™?
- Będę improwizował - powiedział Steven, wzruszając
ramionami.
A co ze mną? - zirytowała się w duchu Pepper. Pewnie
mu się wydaje, że tylko on będzie mówił. Ważniak!
Jednocześnie nie mogła pozbyć się wrażenia, że już gdzieś
go spotkała. Pewnie też ją wtedy zlekceważył. Zacisnęła zęby
i weszła do studia. Musiała zaprezentować się jako osoba
zrównoważona. Nie wolno jej zrobić z siebie idiotki w pro­
gramie na żywo, chociaż miała wielką ochotę przyłożyć temu
zarozumialcowi. No nic, kiedyÅ› jeszcze nadejdzie odpowied­
nia chwila. Uśmiechnęła się szeroko, zajęła miejsce w fotelu
i rozejrzała się wokół.
Steven wyczuwał jej napięcie. Pomyślał, że to raczej on
powinien być zły. Ostatecznie całymi tygodniami marzył
o kobiecie, która okazaÅ‚a siÄ™ zupeÅ‚nie inna. Czas oprzyto­
mnieć, pomyÅ›laÅ‚. SÅ‚uchaÅ‚ wstÄ™pu, wygÅ‚aszanego przez pro­
wadzącego program, i narastała w nim złość.
Pierwsze pytanie skierowane było do Pepper. Dziewczyna
ZAKOCHANY PROFESOR 77
w obszarpanych dżinsach pytaÅ‚a o gromadzenie kapitaÅ‚u po­
czÄ…tkowego. Pepper odpowiadaÅ‚a caÅ‚kiem sensownie, co je­
szcze bardziej zirytowało Stevena.
- Nie wiem, skąd może pani wiedzieć, jak zdobyć kapitał,
jeśli imperium Calhounow zgromadziło go na długo przed
pani urodzeniem - wtrącił. - Ma pani nad nami ogromną
przewagÄ™: pieniÄ…dze rodziny, kontakty.
Pepper odpowiedziała promiennym uśmiechem. Jak on mógł
podobać się jakiejkolwiek kobiecie? - pomyślała złośliwie.
- Inwestor musi korzystać ze wszystkiego - stwierdziła
sÅ‚odkim gÅ‚osem i uÅ›miechnęła siÄ™ do publicznoÅ›ci. - Wszy­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl