[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jest historiÄ…, mitem, kronikÄ… walecznych czynów, nawiÄ…­
zywaniem kontaktu z duchami i własną duszą: taniec jest
wszystkim.
PatrzyÅ‚a zahipnotyzowana, jak Johnny w uÅ‚amku se­
kundy przeistacza siÄ™ oto w myÅ›liwego tropiÄ…cego zwie­
rzynÄ™, jak siÄ™ przyczaja w wysokich trawach, jak siÄ™ pod­
krada...
To ona była zwierzyną, na nią polował. Przejmowało
ją to lękiem i przyprawiało o dreszcz podniecenia.
Johnny wyjaÅ›niÅ‚ jej, że każdy rodzaj taÅ„ca miaÅ‚ chara­
kterystyczne dla siebie ukÅ‚ady kroków, każdy też wyma­
gaÅ‚ innego stroju. UcieszyÅ‚a siÄ™, kiedy konferansjer po­
prosiÅ‚, by tancerze przerwali indywidualne popisy i po­
łączyli się w koło. Nieważne były już kostiumy, nieważna
tożsamość kulturowa, wiek, rasa, umiejętności taneczne,
wszyscy mieli bawić się i cieszyć razem.
Johnny wziął Annie za rękę i wciągnął do ogromnego,
tworzÄ…cego siÄ™ wÅ‚aÅ›nie koÅ‚a. Coraz wiÄ™cej ludzi napÅ‚y­
waÅ‚o ze wszystkich stron na arenÄ™. MaÅ‚a, może dziesiÄ™­
cioletnia dziewczynka uÅ›miechnęła siÄ™ do Annie i chwy­
ciÅ‚a jej wolnÄ… dÅ‚oÅ„. ByÅ‚a w sukience ozdobionej mnó­
stwem dzwoneczków z cienkiej blachy, a każdy dzwo­
neczek, o ile Annie mogła się zorientować, symbolizował
inny dzień roku. Kiedy mała się poruszała, dzwoneczki
wydawały ciche, delikatne dzwięki. Po drugiej ręce
dziewczynka miaÅ‚a starÄ…, dumnie niczym królowa wy­
prostowanÄ… kobietÄ™, chyba babkÄ™, w sukni z czarnego
aksamitu.
DokÅ‚adnie naprzeciwko Annie zajÄ…Å‚ miejsce w tanecz­
nym kręgu chłopak z wymalowaną żółtą gwiazdą nad
lewym okiem. Skórzane bluzy i spódnice z frędzlami,
pyszne pióropusze na głowach, wyszywane koralikami
miękkie mokasyny: feeria barw i dzwięków. Z sześciu
mÅ‚odych ludzi grajÄ…cych na ogromnym bÄ™bnie tylko czte­
rech ubranych było w pełne stroje plemienne - Annie
przypuszczała, że będą brać udział w kolejnym konkursie
taÅ„ca - dwóch pozostaÅ‚ych miaÅ‚o na sobie T-shirty. Ko­
bieta, która wygraÅ‚a konkurs Å›piewaczy, zaintonowaÅ‚a sta­
rą pieśń.
Annie nigdy jeszcze nie brała udziału w tak pięknym
święcie, nigdy nie była tak blisko sacrum, jak tego dnia.
- Dobrze siÄ™ bawisz? - zagadnÄ…Å‚ Johnny.
Skinęła gÅ‚owÄ…. Tak, z caÅ‚Ä… pewnoÅ›ciÄ… bawiÅ‚a siÄ™ do­
brze. Cudownie. Chyba wreszcie zrozumiała, czym jest
czysta, niezmącona niczym radość. Człowiek musiałby
być w bardzo gÅ‚Ä™bokiej depresji, żeby pozostać obojÄ™t­
nym wobec tej celebracji życia, jaką było pow-wow.
Kolorowy korowód w pewnym momencie rozerwał
siÄ™, taÅ„czÄ…cy unieÅ›li rÄ™ce, wpuszczajÄ…c do Å›rodka ple­
mienną starszyznę. Bębny raptownie zamilkły i już tylko
pieśń wyznaczała rytm tańca.
Kolejne okrążenie, jeszcze jedno i jeszcze... Na are­
nie wzbił się taki kurz, że prowadzący, który przedstawił
siÄ™ jako ZmigÅ‚y JastrzÄ…b, zmuszony byÅ‚ w koÅ„cu zarzÄ…­
dzić przerwÄ™. Zanim jednak oficjalnie jÄ… ogÅ‚osiÅ‚, przy­
witaÅ‚ specjalnych, jak ich okreÅ›liÅ‚, goÅ›ci. ZaczÄ…Å‚ od naj­
młodszej uczestniczki pow-wow, własnej bratanicy, małej
Cheyenne o szczerbatym uśmiechu.
Johnny zaczął się kręcić niespokojnie. Zapytał Annie,
czy chce, żeby kupiÅ‚ jej coÅ› do picia, zanim przed bud­
kami z zimnymi napojami uformują się długie kolejki.
- Teraz? - zdziwiÅ‚a siÄ™. - Kiedy prowadzÄ…cy przed­
stawia ważnych goÅ›ci? ObraziÅ‚abym go. - Tu lekko trÄ…­
ciła Lonebeara łokciem w bok, nakazując mu, by siedział
spokojnie.
Ten westchnął z rezygnacją, a Zmigły Jastrząb mówił
dalej, kadencja zdań podnosiła się i opadała, przechodziła
w melodeklamacjÄ™. ZmigÅ‚y JastrzÄ…b mówiÅ‚ o patrioty­
zmie, o umiłowaniu ojczyzny... Zważywszy, jak straszną
opresjÄ™ przeżywali rdzenni Amerykanie przez wieki, An­
nie była pełna podziwu i dla niego, i dla żywej reakcji
tłumu.
- Chciałbym teraz przywitać weteranów wojennych
- ciÄ…gnÄ…Å‚. - Czy ci, którzy walczyli pod sztandarem na­
szego kraju, zechcieliby teraz wstać?
Podnieśli się żołnierze drugiej wojny światowej, wstali
ze swoich miejsc uczestnicy wojen w Korei, Wietnamie
i w Zatoce, wreszcie najmÅ‚odsi, którzy niedawno powró­
cili do domów z Afganistanu. Gdyby Johnny'ego ktoś
z przyjaciół siÅ‚Ä… nie zmusiÅ‚ do powstania, Annie nie wie­
dziaÅ‚aby, że i on zaangażowany byÅ‚ w amerykaÅ„skie ope­
racje militarne na świecie.
- Oto mój serdeczny przyjaciel - przedstawił go
zgromadzonym ZmigÅ‚y JastrzÄ…b. - Niech was nie zwie­
dzie jego skromność. Ten człowiek skończył służbę dla
kraju z rzędem medali na piersi. Niektórzy mówią, że
dlatego jest mężny i dzielny, bo w jego żyłach płynie
krew wielkich wojowników, naszych przodków. Inni na­
zywajÄ… go Szalonym Koniem, ale w armii miaÅ‚ przydo­
mek Wariat, po prostu.
Gromki Å›miech zachÄ™ciÅ‚ ZmigÅ‚ego JastrzÄ™bia do dal­
szych żartów. Najwyrazniej Å›wietnie siÄ™ bawiÅ‚, pokpiwa­
jÄ…c sobie z przyjaciela. Johnny przyjmowaÅ‚ przemowÄ™ Ja­
strzębia z uśmiechem. Kręcił tylko głową, ręce podniósł
do góry na znak, że się poddaje.
- Widzieliście na pewno, jak tańczył przed chwilą.
Otóż musicie wiedzieć, że kontynuuje swoim taÅ„cem dÅ‚u­
gÄ… tradycjÄ™ wielu pokoleÅ„  wilków". Tym, którzy nie ro­
zumiejÄ…, o czym mówiÄ™, wytÅ‚umaczÄ™. W dawnych cza­
sach wilczy tancerze, nieustraszeni wojownicy, przewo­
dzili swoim ludziom, gdy plemię przenosiło się z miejsca
na miejsce. Oklaski dla Johnny'ego Lonebeara, współ­
czesnego wojownika, który wróciÅ‚ do domu ze SzkarÅ‚at­
nym Sercem. Wrócił, bo pragnął przewodzić mfodemu
pokoleniu. Johnny uczy nasze dzieci obierać nowe drogi
i nie zapominać o przeszłości.
Annie tak się zdumiała, że omal nie zapomniała
o oklaskach. Jewell mówiła jej, co prawda, że Johnny
nie tylko uważany jest za najlepszÄ… partiÄ™ w caÅ‚ym re­
zerwacie, ale cieszy się też powszechnym szacunkiem.
Zapomniała tylko dodać, że uchodzi za bohatera. Prosty
olbrzym wilkoÅ‚ak przeobrażaÅ‚ siÄ™ na oczach Annie w caÅ‚­
kiem złożoną postać.
- Jestem pod wrażeniem - szepnęła, kiedy pozwolo­
no mu w końcu usiąść.
Nieartykułowany pomruk, który wydobył z siebie
w odpowiedzi, jasno wskazywał, że Johnny nie zamierza
podejmować tematu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl