[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyswatam!" Nie zdarzył się, nie wyswatała, bo prędko zaczęła własne córki swatać, a czy ja
odżałowałam i zapomniałam, o tym już tylko mnie i Panu Bogu wiadomo. Dość, że za chłopa nie
wyszłam, nie żęłam, nie płełam i krów nie doiłam... bo co się tyczy gotowania i prania, to zdarzało się,
zdarzało się... Korczyn z wielkiego zrobił się małym królestwem i wypadało w nim nieraz ręce przy
robocie namozolić... Ale nie żęłam i nie płełam... a to wiele znaczy.., dla tego wyrzec się wiele warto...
dla tego tylko, aby nie żąć i nie pleć, żyć warto... już to za wszystko wynagradza: i za kochanie, i za
dach własny, i za te dzieciaki, które by może pieszczotami życie słodziły, i za to, że człowiek, zanim
jeszcze postarzał, do cholery podobnym się zrobił, za wszystko wynagradza... za wszystko nagrodę
sobie znajduję w tym, że nie żęłam, nie płełam i nie schłopiłam się... Toteż kontenta jestem, bardzo
kontenta, i całe życie w wielkim ukontentowaniu przebyłam... A przy tym sława i honor mnie należy za
to, że wyratowałam się od wstydu i poniżenia... sława i honor... wieczny honor... wieczny honor!
- Ciotko! ciotko! biedna, biedna ciotko! - rękę rozgorączkowanej i coraz śpieszniej oddychającej kobiety
w dłoniach swych tuląc szeptała Justyna. Ale ona zwracając ku niej swą żółtą twarz, na której policzki
wybiły się dwie ogniste plamy rumieńców, prędkim, świszczącym szeptem pytać zaczęła:
- Cóż tam z nim? jak on wygląda? czy zupełnie wyzdrowiał? czy z synowcem w zgodzie żyje?
Długo obie z twarzami ku sobie przybliżonymi szeptem z sobą rozmawiały.
- Dom nowy zbudował? Jakże tam we środku? świetlica duża, czysto? porządnie?
A gdy Justyna na wszystkie już pytania jej odpodziała, zapytywała znowu:
- Wspomina? jak wspomina?
Czasem zamyślały się obie i chwilę milczały. Potem słychać było znowu szept pytający:
- Wspomina? czy często wspomina?
Przyjaznie, łagodnie, z cicha, klęcząca przy łóżku, kwitnąca młodością i siłą kobieta opowiadała drugiej
- tej poranionej, zestarzałej, gorzkiej i gniewliwej - jak i kiedy o niej mówił, opowiadał, wspominał.
Po wklęsłych, zwiędłych ustach Marty przewijać się zaczął uśmiech, uspakajały się wzburzone jej rysy,
powieki opadały na ukojone, przygasłe, cichą słodyczą, omglone zrenice.
- Wspomina! - szepnęła raz jeszcze i uciszyła się zupełnie.
Nie usnęła, ale cicho i nieruchomo leżała, tylko w jej piersi wzruszeniem i długim mówieniem
wzmożona grała, jęczała, szemrała chrypka.
- Ciotko - szepnęła Justyna - ty chora jesteś na prawdę i ciężko. Dlaczego leczyć się nie chcesz?
Podniosła powieki i znowu ze zwykłą swą porywczością i oburkliwością sarknęła:
- Po co? na co? czy nie możesz powiedzieć mi, po co i na co?
A potem dodała prędko:
- Któż ci to powiedział? Wymyśliłaś! i dzieci wymyślają, że ja chora. Zdrowszej ode mnie na świecie nie
ma. Dajcie mi pokój z waszym leczeniem i z waszymi doktorami. Idz spać! Dobranoc!
Wymówiwszy to zamknęła znowu powieki i znowu powoli wyrazem ukojenia i słodyczy oblekły się jej
rysy.
Justyna wstała, chwilę jeszcze na nieruchomo leżącą kobietę patrzała, aż pochyliła się i długo, cicho
pocałowała ją w usta. Potem odeszła, lampę zagasiła i u zamkniętego okna usiadłszy patrzała na
błękitnawe świtanie, wśród którego drzewa, niby zaczarowane straże, stały w nieruchomości
kamiennej, białe obłoki krepowym welonem zasłaniały niebo, a na Niemnie bladosrebrnym
gdzieniegdzie pluskały ryby, w wielkie koła rozbijając zwierciadlaną powierzchnię wody lub wyrzucając
nad nią krótkotrwałe, niskie fontanny. Wkrótce znad boru, we wschodniej stronie nieba, wychylił się
różowy rąbek jutrzenki, po gałęziach drzew przebiegły szeleszczące dreszcze, ciszę zmąciło przeciągłe,
donośne pianie koguta, które rozległo się blisko domu, potem powtórzyło się dalej i znowu dalej, coraz
dalej, a zarazem słabiej. Jak czujni wartownicy na rozległej przestrzeni rozstawieni i kolejno sobie hasło
podający, tak ptaki te wśród powszechnego uśpienia powtarzały jeden za drugim wschód dnia
zwiastujące, tryumfalne krzyki, Justyna w coraz rozszerzającą się i gorętszą wstęgę jutrzenki
wpatrzona uchem łowiła kogucie piania, które teraz słabym odgłosem dochodziły z okolicy, z
najbliższych zrazu jej domów, potem z dalszych, na koniec, zaledwie dosłyszalne, z bardzo daleka,
może aż znad parowu Jana i Cecylii, Zamknęła oczy i głowę złożyła na wspartym o okno ramieniu, i
marzyła czy śniła? Widziała przed sobą wyraznie, żywo, prawie jaskrawo zagrodę blaskiem jutrzenki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl