[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiem. Bez Willa i Felicii \ycie w Norwyck toczyło się swoją koleją, a mimo to było
inaczej. Ciche wieczory w wielkiej sali i nieustanne utrapienie z dziećmi, A teraz
doszła jeszcze Marguerite.
- Prawdę mówiąc, do tej pory nie widziałem damy, którą przyniosłeś z pla\y,
panie - zauwa\ył sir Walter, jakby czytając w jego myślach.
- Poprosiłem ją, by wzięła pod opiekę Kate i Eleanor. Przynajmniej dopóki nie
wróci jej pamięć.
Sir Walter zmarszczył brwi, jakby nie dosłyszał.
- Ciągle nic nie pamięta?
- Nie. I wcią\ mi usiłuje wmówić, \e nie wie, skąd pochodzi i jak się nazywa.
- Ju\ raz byłem świadkiem podobnego przypadku, panie.
- Czego? Uderzenia w głowę?
- Nie, zaniku pamięci - odpowiedział rycerz. - Za młodu, kiedy byłem niewiele
starszy od twoich braci, w naszej wsi pewien człowiek spadł z drzewa na ziemię.
Zrywał jabłka. Najpierw stracił przytomność, a gdy go ocucono, nie pamiętał, jak się
nazywa.
Bart zachmurzył się.
- Wyzdrowiał potem?
- Chyba tak. Przecie\ musiał wyzdrowieć. - Sir Walter z niepokojem popatrzył
na swego pana. - Mam rację?
Bart nie wiedział, co mu odpowiedzieć. Ale ju\ samo to, \e Walter widział podobny
przypadek, dodawało wiarygodności słowom Marguerite. Mogę jej uwierzyć, ale
wcale nie muszę darzyć zaufaniem, pomyślał Bartholomew. Jest kobietą - a więc
istotą zdolną do ka\dej zdrady i podłości.
- Milordzie - z pewnym wahaniem odezwał się sir Walter - zapewne słyszałeś,
\e nieco podejrzliwie patrzyłem na lady Felicię, kiedy walczyłeś u boku króla
Edwarda w Szkocji.
- Nie ma sensu tego bez końca roztrząsać, Walterze.
- Chciałem tylko, \ebyś wiedział, panie, \e uczyniłem wszystko, aby ją mieć na
oku - ciągnął stary. - Od samego początku, od dnia, w którym twój ojciec zawarł
kontrakt z jej ojcem, sprzeciwiałem się temu mał\eństwu. Nie ufałem jej. Podczas
pobytu we Francji miała mnóstwo okazji, \eby skumać się ze Szkotami.
Po śmierci \ony Bartholomew sam nieraz nad tym się zastanawiał. Nie był pewny,
czy jej znajomość z Dughlasem Armstrongiem nie zaczęła się ju\ na kontynencie, na
długo przed ślubem.
To było całkiem mo\liwe, Armstrongowie mieli bo-wiem krewnych we Francji.
Felicia te\ spędziła tam kilka lat. Bart jednak nie mógł zapytać sąsiadów, czy w tym
samym czasie przebywał tam tak\e Dughlas.
Rozmowa nagle się urwała. Dwaj rycerze w milczeniu popijali wino. Ju\ tyle razy
omawiali nieszczęsną śmierć Williama i zdradę Felicii, \e \aden z nich nie miał na
ten temat nic do dodania. Bart nie zamierzał słuchać wynurzeń Waltera, \e Felicia
nie nadawała się na matkę i \onę.
Dawno poprzysiągł sobie, \e więcej się nie o\eni.
Marguerite tonęła.
Z rozpaczą próbowała wychylić głowę nad wodę. Fale zalewały jej nos i oczy,
wtłaczały w zimną głębinę.
- Marie! Prenez! - krzyknął ktoś w pobli\u. Ledwie go widziała, bo co chwila
znikał za huczącą falą.
Wydawało jej się, \e był młody, przystojny i jasnowłosy.
Kilka razy próbowała dotrzeć do niego, lecz zawsze coś jej w tym przeszkadzało. A
potem nagle złapała go za rękę. Pociągnął ją ku sobie.
- Ici! Prenez ma main!
Usiłowała wzmocnić uchwyt, ale jej palce wyśliznęły się z jego dłoni.
- Milady!
Jakiś straszliwy cię\ar ugniatał jej piersi. Dusiła się. Maszt statku złamał się z
przerazliwym hukiem. Morze wdzierało się na pokład. Marguerite rozpaczliwie
młóciła rękami wodę, nawołując tego, który przed chwilą był tak blisko. Rozpłakała
się, bo nie mogła złapać oddechu.
- Marguerite!
Otworzyła oczy - i zobaczyła le\ącą na niej Eleanor. Cię\ar dziecka przygniatał ją do
łó\ka. Nie było morza
ani młodzieńca, który coś do niej wołał po francusku. Co on powiedział?
- Miałaś zły sen - odezwała się Eleanor. Marguerite starała się odtworzyć w
myślach to, co widziała we śnie. Podejrzewała, \e dzięki temu szybciej odzyskałaby
pa-mięć. Tak, na pewno!
- Tak ucieszyła się na wieść, \e zostaniesz jej opiekunką, \e natychmiast
musiała cię zobaczyć. - Drugi głos zabrzmiał oschle. Bartholomew stał w progu,
opar-ty o futrynę, z rękami skrzy\owanymi na piersi.
Marguerite nie mogła uporządkować myśli. Najpierw ten koszmar, a teraz
Bartholomew patrzący na nią posęp-nie spod ściągniętych brwi. Dobrze wiedziała, \e
minionej nocy ledwie się powstrzymał, \eby nie chwycić jej w ramiona. Zapewne
wcale by się nie broniła.
Młodzieniec ze snu nie wywierał na niej takiego wra\enia. Była o tym święcie
przekonana, choć nie wie-działa, skąd ta pewność.
- Co dzisiaj będziemy robić? - spytała Eleanor, zeskakując z łó\ka. Marguerite
okryła się kołdrą po szyję.
- Nauczysz mnie grać na gitarze?
-Ja...
- Albo pójdziemy razem do ogrodu i zobaczysz, jak wła\ę...
- Eleanor! - ostrzegawczym tonem wtrącił Bartholomew. - Uwa\aj, \ebyś
znowu nie dostała kary.
- Nie, Bartie! - zawołała dziewczynka, podbiegła do niego i objęła go za kolana.
Marguerite nie umiała powstrzymać uśmiechu.
- Jeśli dacie mi odrobinę czasu, to się ubiorę i zaraz
przyjdę do wielkiej sali. Tam naradzimy się, co będzie-
my robić.
Nie musiała tego dwa razy powtarzać. Eleanor pędem rzuciła się w stronę
kamiennych schodów. Bartholomew został jeszcze przez chwilę, wpatrując się w
Marguerite. Przeszył ją dreszcz. A kiedy Bart odwrócił się i powoli wyszedł z
komnaty, przycisnęła obie ręce do piersi, \eby choć trochę uspokoić mocno bijące
serce.
Niewiele to pomogło. Z westchnieniem wstała z łó\ka, zastanawiając się, co ją
jeszcze czeka.
- Co wy tu wyprawiacie? - zapytał Henry, wchodząc do wielkiej sali. Miał na
sobie stare ubranie i śmierdział tak, jakby przyniósł ze sobą całą stajnię.
Eleanor zmarszczyła nos.
- Marguerite gra na gitarze mamy - odpowiedziała. Marguerite wolałaby być
teraz sam na sam z Eleanor w słonecznej komnacie, ni\ występować przed tak du-
\ym gronem, lecz liczyła na to, \e przyciągnie uwagę Kathryn. Dotychczas starsza z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]