[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wystraszony. Tak, to wszystko  przestrzeń bez miary i końca, krzewy i drzewa, rozmaite
zapachy, wiatr, słońce  zachwycało mnie. Ale też było tego nieco za wiele. Pewno dlatego się
bałem. Stałem długo, a potem nagle uciekłem do wnętrza, do Miasta. Ale po chwili,
ochłonąwszy, wróciłem i znowu stałem, patrzyłem, słuchałem...
 Co słyszałeś ?
 Rozmaite dzwięki: szum, lekki szum wiatru w liściach i trawie, i szum Miasta za
plecami, świergot ptaków...
 Zwiergot?... Ptaków?...
 Przepraszam, znowu użyłem niezrozumiałych określeń. Ptaki to latające kręgowce.
 Prawda!  zawołał doktor.  I to ja, lekarz, nie pamiętałem!
 Nie spotykasz ich, doktorze, więc nie pamiętasz. A świergot czy też śpiew to ich...
można by tak powiedzieć  mowa.
 Miła dla ucha?
 Rozmaicie, różne ptaki wydają różne dzwięki, miłe albo nie. Ale wtedy, pierwszy raz 
to było bardzo miłe i niezwykłe. Stałem i stałem, słuchałem, patrzyłem, a czas płynął, aż w końcu
słońce zaszło, zaczęło się ściemniać. Wtedy dopiero wróciłem do Miasta, rozkazawszy
automatowi zamknąć drzwi. Wróciłem do mieszkania, zjadłem, co zostało z kolacji, i położyłem
się. Byłem tak zmęczony niezwykłymi wrażeniami, że usnąłem kamiennym snem, bez pomocy
alfa-snu.
Jon zamyślił się na chwilę i dorzucił:
 Opowiedziałem, jak potrafiłem. Fakty zgadzają się, ale to, co czułem... Tego nie
oddaje moje opowiadanie. Wyszło blado, niezgrabnie, bezbarwnie.
 Byłeś jeszcze pózniej tam, w drzwiach?  zapytał doktor.
 O, tak, ale nie od razu. Musiałem najpierw uporządkować jakoś to wszystko, oswoić
się z natłokiem wrażeń. Ale za parę dni poszedłem, znowu stałem i chłonąłem całym sobą ten
nowy, inny świat. A potem nakazałem mechanoautomatowi dorobić klucze do zamka i do sztab.
Zrobił to oczywiście i odtąd nie musiałem brać go ze sobą.
 To znaczy, że chodziłeś tam jeszcze pózniej?
 Tak, wiele razy, o różnych porach dnia. Widziałem rozmaite rzeczy: wschód słońca,
południowy blask, chmury płynące po niebie, ptaki w locie, raz nawet jakieś zwierzę, chyba to
był zając. Skakał sobie i jadł trawę.
Doktor poruszył się niespokojnie.
 Będę musiał popytać encyklopedię. Tyle nowych pojęć, już się trochę w nich gubię...
 Przepraszam jeszcze raz, doktorze, ale każdą rzecz trzeba jakoś nazwać, więc najlepiej
jej własną nazwą. Dla mnie też było tam mnóstwo nowości mimo mojego hobby  historii.
 Na przykład?
 Wiatr. To było zupełnie nowe, długo nie mogłem pojąć, co to jest, dopiero po
dłuższym wypytywaniu encyklopedii znalazłem informację.
 Hm, tak... A potem, zdaje się, wyszedłeś dalej?
 Stanie w drzwiach już mi nie wystarczało. Najpierw odszedłem od nich na kilka
metrów, pózniej odchodziłem coraz dalej, ale zawsze tak, aby je widzieć. Przy kopule ziemia
była pokryta betonoidem, potem były kamyki...
 Kamyki?
 Drobne kawałki pokruszonej skały. Otóż one chrupały i zgrzytały, gdy szedłem po
nich. Dziwny dzwięk. A potem była trawa, wysoka, gęsta trawa. Stopy zanurzały się w niej,
uginała się miękko i delikatnie. Pamiętam, raz wyszedłem nieco dalej i usiadłem na kamieniu, za
niewielkim, gęstym krzakiem. Było to przed południem, więc słońce stało dość wysoko i grzało
mocno. Wiatr szeleścił, chwiały się liście, trawa falowała. Na gałęzi drzewa, niedaleko ode mnie,
siedział żółty ptaszek, wiercił się zabawnie i ćwierkał, jakby mnie wołał. Przypatrywałem mu się
i było mi dziwnie dobrze, jeszcze nigdy nie było mi tak dobrze. A potem wróciłem do Miasta i
zamknąłem za sobą drzwi. Wtedy zrobiło mi się przykro  porzucałem coś pięknego i
niezwykłego. W Mieście stale jest ciasno, jest hałas i zaduch. Nie czujemy tego, bo
przywykliśmy. Ale wystarczy pobyć trochę tam, gdzie panują cisza i przestrzeń, i wrócić, a
wtedy każdy poczuje. Nasze światło też nie jest tak przyjemne jak słoneczne.
 Zdaje się, że potem poszedłeś jeszcze dalej ?
 Tak. Chciałem zobaczyć więcej i poszedłem znacznie dalej. Ale to już wymagało
pewnych przygotowań: musiałem mieć wolny dzień, należało wziąć ze sobą żywność, coś do
picia, odpowiednie ubranie i broń na wszelki wypadek, a także radio, gdybym potrzebował
pomocy.
 Liczyłeś się z tym?
 Tak, oczywiście. Wybierałem się przecież w nie znany mi świat, nie wiedziałem, co
mnie spotka. Przyznam się, że znów trochę się bałem, ale mimo to postanowiłem iść. Wyszedłem
rano. Za drzwiami zostawiłem mechanoautomat, miał je za mną zamknąć, a potem otworzyć o [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl