[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się, jakby czekało go coś niezwykle przyjemnego.
Walka była krótka i brutalna. Starsze wiedzmy zginęły z rąk Vipera i Shalott. Dante
skupiał się na zauroczeniu młodszych. Teraz siedziały skulone na podłodze,
186
opatrując rany i posłusznie czekając na polecenia.
Bez trudu złamał w nich ducha. Teraz, bez jego pozwolenia, nie mogły nawet
ruszyć się z podłogi.
Odzyskał swój sztylet, starł krew z ostrza i wsunął je do pochwy. Gdy się
wyprostował, zobaczył, że Viper powoli podchodzi do demona z dziwnym
błyskiem w oku.
- Ach, Shalott - powiedział aksamitnym tonem. - Piękna.
Cofała się, aż plecami dotknęła ściany i ostrzegawczo uniosła rękę.
- Trzymaj się ode mnie z daleka.
- Nie skrzywdzę cię - zachichotał Viper.
Shalott odrzuciła do tyłu grzywę kruczoczarnych włosów. Dante zdusił jęk, widząc
ten mimowolnie prowokacyjny ruch. Kiedy powietrze było aż ciężkie od żądzy
krwi, demon zrobiłby o wiele lepiej, odgrywając rolę biernej ofiary, niż rzucając
wyzwanie Viperowi.
- Słyszałam to wiele razy. - Parsknęła. - Zwykle tuż przed tym, jak ktoś próbował
mnie skrzywdzić.
Viper się nie zatrzymał. Dante czym prędzej podbiegł do niego. Do diabła! Nie ma
czasu na takie głupoty. Zastanawiając się, ile siły potrzeba, żeby zatrzymać
zdeterminowanego wampira, Dante wpadł prosto na szerokie plecy Vipera.
Srebrnowłosy wampir zatrzymał się niespodziewanie i głęboko wciągnął
powietrze.
- Człowiek - szepnął.
Shalott otworzyła szerzej oczy ze zdumienia.
- Co?
- Jesteś mieszańcem.
Demon bez ostrzeżenia skoczył na Vipera i przewrócił go na podłogę.
Unieruchomił go, siadając mu na piersi.
- Nie przeciągaj struny, wampirze - warknęła Shalott.
Viper się roześmiał i wywinął. Przewrócił ją na podłogę i przygniótł własnym,
większym ciałem.
- Nie łap więcej, niż możesz zjeść, człowieku.
Dante miał tego dość. Całe jego ciało domagało się odszukania Abby i
wyprowadzenia jej z tego domu.
- Będziemy walczyć z wiedzmami czy między sobą? - spytał ostro.
Viper skinął głową, wstał z podłogi i mocnym pociągnięciem podniósł Shalott na
nogi.
- Pózniej dokończymy naszą zabawę, kotku - mruknął, kierując się do drzwi niemal
niewidocznych wewnątrz spiżarni. - Obawiam się, że najpierw musimy załatwić
interesy.
187
Rozdział 25
Aż szkoda było opuszczać ciemność.
Wydawała się ciepła i kojąca. Nie było w niej psychopatycznej wiedzmy ani
szalejących zombi. A co najlepsze, w ciemności nie czuła przeszywającego bólu,
który wciąż jeszcze pulsował z tyłu głowy.
Obok mrowiącego wspomnienia bólu czuła też, jak zawsze, Dantego. Choć zostali
rozdzieleni, wiedziała, że z zimną furią walczył, by utorować sobie drogę do niej.
Dopóki nie dotrze do piwnicy, Abby musi powstrzymać Edrę. Wiedzma nie może
wykorzystać Feniksa i rzucić zaklęcia.
Niech to szlag!
Powoli oswajając się z dudniącym bólem, który opanował jej głowę, Abby zmusiła
się do otwarcia oczu i zobaczyła, że jest przywiązana do marmurowej płyty.
Ani trochę jej to nie zaskoczyło.
Czy to normalne?
Stłumiła cichy jęk i - jak każdy głupiec, który przekonuje się, że jest związany -
odruchowo zaczęła szarpać rzemienie. Były to oczywiście daremne wysiłki.
Rzemienie, choć nie bardzo grube, trzymały ją mocno. Ale kiedy się szarpała,
wyczuła przypięty do pasa sztylet. Bluzka zasłoniła broń, a wiedzma na szczęście
nie przeszukała Abby;
Teraz musiała tylko uwolnić ręce i użyć sztyletu.
Ostrożnie przewróciła się na bok. Tak jak przypuszczała - rzemień wbił się jej w
lewą rękę, ale rozluznił na prawej. Ale kiedy miała się przekonać, czy uda jej się
wyciągnąć rękę, na ołtarz padł jakiś cień.
Zamarła w bezruchu.
- Ach, więc się ocknęłaś. - Edra się uśmiechnęła. Abby starała się nie ruszać,
patrzyła w jaszczurcze oczy.
- Przerwij to - wydusiła.
- Już za pózno. Wkrótce zaklęcie będzie gotowe.
Wiedzma podeszła bliżej, trzymając w ręce coś, co wyglądało jak srebrny kielich.
Abby przywarła do zimnego marmuru. Nie miała pojęcia, co zawiera dziwne
naczynie, ale była pewna, że woli tego nie wiedzieć.
Kiedy się poruszyła, świece zamigotały i jej uwagę przykuła nieruchoma bryła
pośrodku podłogi.
Serce w niej zamarło. Zamrugała raz i drugi.
To nie była bryła, tylko ciało kobiety. Miała krótkie czarne włosy i gotycki makijaż,
spod którego widać było tylko, że jest bardzo młoda.
I bardzo, bardzo nieżywa.
Leżała na zimnej podłodze z szeroko otwartymi ustami i oczami, jakby zamarła w
wiecznym zaskoczeniu. Najbardziej makabryczna była ziejąca rana w poprzek
gardła, z której spływała gęsta krew, tworząc kałużę pod jej policzkiem.
Abby wstrzymała oddech, walcząc z ogarniającymi ją mdłościami.
188
- Cholera. Zabiłaś ją? - wykrztusiła.
- Tak potężna magia wymaga krwi.
Abby z wahaniem odwróciła głowę w stronę pochylonej nad nią kobiety.
- Oszalałaś. Jesteś wariatką.
Cień rumieńca zabarwił blade policzki.
- Zamknij się. Nic nie wiesz o ofiarach, jakie musiałam ponieść - syknęła. - Od
trzech stuleci całe moje życie było podporządkowane tej chwili. Kiedy Selena
pławiła się w luksusach, ja kryłam się w cieniu i ją chroniłam. To ja stawiałam czoła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]