[ Pobierz całość w formacie PDF ]

I zamyślił się ponuro.
 I ja nic nie wiedziałam,  rzekła Elżbieta,  że w mojej własnej
komnacie mam zejście do takich lochów! Jakie to szczęście, że się tędy kto nie
zakradł do nas!
 A któż mógł się zakraść, moja pani? Dotąd czterech tylko ludzi pod
słońcem wiedziało o tem przejściu: od %7łegnańca mój pan i ja, od Iłży Biskup
Krakowski i dowódca tamtejszej załogi, który także posiada klucze. Pan zawsze
wyjeżdżając powtarzał: "Mój Rupercie, pilnuj dobrze podziemia" i nie używaj
go, chyba w ostatecznem niebezpieczeństwie. " Zdaje mi się, że dziś już było
ostateczne.
W tej chwili Elżbieta podniosła ku niemu spojrzenie pełne wyrzutu.
 Rupercie, ty zle zrobiłeś. Trzeba przecież było odrazu, na pierwsze hasło
napadu, ukryć tu wszystkich, wszystkich... A tyś ich tam zostawił na rzez! Czemu
tylko nas? Czemu tak pózno?
 A moja pani, czemżeby te kilkaset ludzi tu wyżyło? Dajmy nawet na to,
żebyśmy potrafili uratować dostateczne zapasy jadła, ale co pić ? Tutaj niema
studni. Ach, tu chyba jedni drugich musieliby pożerać... A przytem...
wstrzymywał mię jeszcze inny postrach... taki wielki postrach, że i was, dopiero
na ostatnią chwilę odważyłem się tu sprowadzić. Kiedy %7łegnaniec wzięty, trudno
przypuścić aby Iłża nie była także oblężona? Ja się bałem, czy dowódca tamtejszy
już także nie spróbował tej drogi? Czy tu nie zastanę mnóstwa ludzi,
mieszkańców Iłży, a może i Tatarów? Bóg łaskaw, że dotąd jesteśmy sami, ale
niebezpieczeństwo z obydwóch stron grozi.
 Więc którędyż my wyjdziemy?  Pytała Ludmiła.
 Ha! Tego ja nie wiem. Najlepiej byłoby przeczekać. Może po kilku
dniach, nie mając już nic do rabowania, Tatarzy odejdą?
 Po kilku dniach!  Westchnęli  i zapadli w głuche milczenie.
 To najgorzej,  odezwał się zcicha Kapelan,  że nie będziemy nawet
mogli rachować tych dni. Jakże tu rozeznać dzień od nocy?
Znów nastała cisza, wśród której Elżbieta szepnęła do Ludmiły:
 JaÅ› usnÄ…Å‚... to dobrze.
Czas przechodził w milczeniu. Ile go przeszło, nikt nie mógł określić.
Przerwa, co się naszym zakopańcom wydała kilku przedwiecznemi godzinami,
może nie zajęła i jednej godziny? Jakże chwile rachować w ciemnej próżni, gdzie
niema ani widoku zmian niebieskich, ani zegaru, ani klepsydry, ani nawet
równego spadania kropel skalnych, co w jaskiniach dają się obli...
Tymczasem Sebastjan bronił się rozpaczliwie, ale pięciu, dziesięciu na niego
wsiadło. Przewrócono go, uduszono i zakłuto.
Sam tylko już Kapelan pozostał. Zdjął z piersi złoty krzyżyk, podniósł go nad
głowami dziczy, i modląc się cicho o siłę do męczeństwa, stał z oczami
utkwionemi w krzyżu.
Kobiety padły na kolana.
Elżbieta szepnęła gwałtownie:
 Boże! Ratuj moje dziecko! A potem dodała w duszy:
 I moją cześć niewieścią.
Modlitwa Ludmiły była inną. Sierota zapomniała o sobie. Wykrzyknęła w
głębi serca:
 Boże! Pozwól mi uratować te dwie istoty, a przynajmniej... Chciała dodać:
 Jedną z nich.  Ale nie śmiała skończyć, nie śmiała wybrać... Czuła, że strata
Elżbiety była-by śmiercią dla niej, a strata dziecka byłaby śmiercią dla Elżbiety.
Wykrzyk został niedokończony.
Jednak aniołowie usłyszeli modlitwy obu niewiast, i wpisali je do xiąg
swojej pamięci.
PIEKAO.
Pomimo wrzawy i zamięszania, tłum rozstąpił się jakby przekrojony. %7łołdaki
z nadludzkiem przypłaszczeniem poprzyrastały do ścian i zagłębień, aby zostawić
przejście wolne kilku mężom, którzy z wielkim szczękiem zstępowali po
schodkach..
Wtedy to Elżbieta i Ludmiła po raz pierwszy zobaczyły prawdziwych
Mongołów.
Na czele stąpał człowiek młody, bujnej postawy, pięknie wcięty w pasie;
buty jego wysokie musiały być pierwotnie czarne, dzisiaj zrudziałe od krwi w
której brodził. Z ich obrączkowych pofałdowań, poniżej kolan, puszasto
wysypywały się szarawary jedwabne karmazynowe, nakrapiane gęstemi rzędami
złotych guzów i kulek. Na piersiach miał kaftan bardzo krótki, szyty z. zielonego
sukna, które prawie ginęło pod niezmiernie świecącym haftem; nie były to
naszycia wyrabiane nitkami, ale blaszki szczerozłote w kształcie gwiazdek,
prątków i różnych wykrętasów, bardzo sztucznie powprawiane jakby wtłoczone
w sukno. Kaftan u dołu był obszyty siecią kolczugową w czarne i złote oczka,
tworzącą rodzaj chrzęstliwej frędzli. Na piersiach oślepiająco migotało tak
zwane "Zwierciadło", blacha stalowa czworoboczna, nieco wypukła, wygładzona
rzeczywiście do zwierciadlanej czystości. Inne blachy tworzyły skrzydlaste
naramienniki i rodzaj paskowanych rękawic. Na. tem tle głównem rozwieszały
się różne jeszcze inne rynsztunki. U zamienia tarcza bardzo dziwna, biaława,
zrobiona z twardego, łosiowego rogu, pozczepiana złotemi ćwiekami, wycięta
fantastycznie w kształt, o którym trudno dać wyobrażenie, chyba gdyby go
przyrównać do skrzypiec pozbawionych nagłówka. U boku szabla krzywa, z
rękojeścią nabijaną ametystami i berylami sybirskiemi. U bioder kołczan, grubo
złocony, wiszący na żółtej wstędze z chińskiego jedwabiu. Za pasem koncerz w
pochwie obdzierganej perskim filigranem, kindżały i noże, nakoniec w ręku
włócznia tak wysoka" że pod sklepieniem korytarza wojownik musiał trzymać ją
ukośnie. Na głowie miał kołpak skórzany, olbrzymich rozmiarów, podobny do
głowy cukru, ale pochylony ku przodowi jak czapka frygijska, naszyty żelaznemi i
złotemi blachami, co mu nadawało pozór osobliwszego hełmu. Kity na hełmie nie
było, tylko nad lewą skronią wpięta w kołpak, sterczała niesłychana iglica, niby
wielki gwózdz złoty z główką dziurkowaną, w której zatknięte czarne pióra
tworzyły całą kulę puchu, większą niż głowa która ją dzwigała.
Z pod hełmu, czepiec kolczugowy opadał na ramiona i szyję, odsłaniając
tylko twarz długą, jednostajnie żółtą jakby złoto. Przy czerwonych odbłyskach
pochodni, złotość cery gdzie-nie-gdzie przybierała połyski miedzi. Na tem tle
kruszcowem odznaczał się tylko nos nieco wklęsły ale kształtny, oczy nieco
skośne ale pełne świateł i podrażnień, jakby perłową konchą wyłożone, i usta
nieco za grubo wywinięte, ale świeże i przyciągające łakomym uśmiechem.
Z tym strojem, z tem obliczem, ów rycerz Mongolski był straszny i 
przepyszny.
Tak musiał wyglądać Nemrod, wielki łowca ludzi.
Za nim szedł inny wojownik, w kaftanie ciemno-czerwonym, równie suto
obsypany złotem, równie butny, choć dużo niższy i starszy.
Za niemi jeszcze inni, wszyscy wspaniali, śmiejący się i pogardliwi, 
prawdziwe typy zwycięzców.
Gdy zeszli do podziemia, przedstawił się widok osobliwszy, który naszę
niewiasty wprawiÅ‚ w podziw i bÅ‚ysnÄ…Å‚ chwilkÄ… nadziei. Ów pierwszy wódz,
zobaczywszy nad głowami tłumu krzyż złoty, padł na kolana i trzy razy czołem o
ziemię uderzył. Inni patrzyli obojętnie, ani mu się dziwiąc, ani go naśladując.
Powstał, wyrwał krzyż z ręki xiędza, ucałował, włożył za swój kaftan, i skinął na
żołnierzy, którzy wnet Kapelana między siebie wzięli, a chcąc jeszcze lepiej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl