[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Masz dopiero piętnaście lat zaczął. Nie rozumiesz jeszcze wszyst-
kiego, co się dzieje. Problemy, z którymi dziś się borykamy, pojawiły się na długo
przed twoim urodzeniem.
Wiem o tym.
Siedział wciąż z tą samą nachmurzoną miną. Ciekawe, co chciał usłyszeć.
No więc, co w ciebie wstąpiło? nalegał. Czemu mówiłaś Joanne te
wszystkie rzeczy?
Zdecydowałam, że tak długo, jak się da, będę mówić prawdę. Nie znoszę kła-
mać tacie.
Bo to prawda obstawałam przy swoim.
Nie musisz koniecznie rozpowiadać wszystkiego, co wydaje ci się, że
wiesz. Jeszcze się tego nie nauczyłaś?
Joanne to moja przyjaciółka. Myślałam, że jej mogę się zwierzyć.
Potrząsnął głową.
50
Mówienie o takich sprawach przeraża ludzi tłumaczył. Dlatego naj-
lepiej te kwestie pomijać milczeniem.
Ale to przecież. . . tak jakby udawać, że nie widzimy, że w saloniku się pali,
tylko dlatego, że akurat wszyscy siedzą w kuchni, a rozmowy o pożarach są zbyt
straszne.
Skończ z tym przestrzeganiem Joanne czy innych koleżanek nakazał.
Na razie. Wiem: wydaje ci się, że masz rację, ale nikomu nie przyjdzie z tego
nic dobrego. Tylko wystraszysz ludzi.
Udało mi się stłumić wzbierającą złość, kierując rozmowę na trochę inny tor.
%7łeby poruszyć tatę, trzeba spróbować dotrzeć do niego z kilku stron naraz, czasa-
mi to dobra metoda.
Czy pan Garfield oddał ci książkę? zapytałam.
Jaką znów książkę?
Tę, którą pożyczyłam Joanne: o roślinach w Kalifornii i indiańskich sposo-
bach ich wykorzystania. Z twojej biblioteki. Przepraszam, że ją wypożyczyłam.
Wydawała mi się całkiem niewinna, nie myślałam, że może narobić kłopotu. Ale
chyba narobiła.
Spojrzał zaskoczony i niemal się uśmiechnął.
Cóż, w takim razie będę ją musiał odebrać. Bez niej nie miałabyś swoje-
go ulubionego żołędziowego pieczywa, nie mówiąc o paru innych rzeczach, do
których przyzwyczailiśmy się, jakby spadały z nieba.
Mój żołędziowy chlebek. . . ?
Skinął głową.
Większość ludzi w naszym kraju wcale nie jada żołędzi. Nie znają takiego
zwyczaju, nie wiedzą, co z nimi robić; poza tym, z jakiegoś powodu, pomysł
jedzenia żołędzi wydaje im się dość obrzydliwy. Z początku niektórzy sąsiedzi
chcieli ściąć wszystkie nasze wielkie owocujące dęby i na ich miejsce posadzić
coś pożyteczniejszego. Nie masz pojęcia, jak długo musiałem ich przekonywać,
żeby zmienili zdanie.
Co się przedtem jadło?
Chleb, przeważnie z pszenicy oraz innych zbóż: kukurydzy, żyta, owsa. . .
Przecież to strasznie drogie!
Dawniej nie było. Przypilnuj, żeby Joanne oddała tę książkę.
Zaczerpnął głęboko powietrza.
A teraz przestańmy zajmować się błahostkami i przejdzmy do sedna. Co
chciałaś osiągnąć? Namówić Joanne do ucieczki?
Tym razem ja westchnęłam.
Oczywiście, że nie.
Jej ojciec jest przekonany, że tak.
To nieprawda. Mówiłam o tym, że musimy coś zrobić, aby przetrwać; na-
uczyć się, jak żyć na zewnątrz, na wypadek, gdybyśmy kiedyś musieli.
51
Przyglądał mi się w taki sposób, jak gdyby umiał wyczytać wszystko w moich
myślach. Kiedy byłam malutka, wierzyłam, że to potrafi.
W porządku powiedział. Może i chciałaś dobrze, ale masz skończyć
z sianiem paniki.
Nie o to mi chodziło. Myślę, że naprawdę powinniśmy nauczyć się jak
najwięcej, póki jeszcze jest czas.
To nie twoja sprawa, Lauren. Nie ty decydujesz, co dobre dla sąsiedztwa.
O, do diabła. %7łebym tylko nie zgubiła się w tym lawirowaniu między ustępo-
waniem a naciskaniem i szarżowaniem do przodu.
Tak, tato.
Odchylił się do tyłu i spojrzał na mnie.
Powtórz mi słowo w słowo to, co mówiłaś Joanne. Wszyściutko.
Powtórzyłam. Starałam się, by mój głos brzmiał spokojnie i beznamiętnie, ale
nie pominęłam niczego. Chciałam, żeby się dowiedział żeby zrozumiał, w co
wierzę. Przynajmniej tę cząstkę, która nie dotyczyła religii. Kiedy skończyłam,
przystanęłam i czekałam. Wyglądało na to, że tato spodziewa się dalszych wynu-
rzeń. Jakiś czas siedział bez słowa i tylko patrzył na mnie. Tym razem nie umiałam
poznać po nim, co czuje. Inni ludzie nigdy nie wiedzieli, jeżeli tego nie chciał, ale
mnie przeważnie się udawało. Wyczuwałam tylko, jak zamknął się przede mną
i że nic na to nie mogę poradzić. Mogłam tylko czekać.
Wreszcie westchnął, jak ktoś, kto długo wstrzymywał oddech.
Nigdy więcej o tym nie rozmawiaj oznajmił tonem wykluczającym
sprzeciw.
Podniosłam na niego wzrok, nie chcąc składać obietnicy bez pokrycia.
Lauren.
Tato.
Chcę, abyś przyrzekła, że już nigdy nie będziesz o tym mówić.
Co mam mu powiedzieć? Nie obiecam tego. Nie mogę.
Moglibyśmy spakować plecaki na wypadek trzęsienia ziemi podsunę-
łam. Podręczny ratunkowy ekwipunek do zabrania, w razie gdyby trzeba było
w pośpiechu opuścić dom. Gdybyśmy powiedzieli ludziom, że to na wypadek
trzęsienia ziemi, może by ich to tak bardzo nie zaniepokoiło. To zwyczajna rzecz,
wszyscy boją się trzęsienia ziemi wyrzuciłam z siebie gorączkowo.
Proszę dać mi słowo, córko.
Jego słowa podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody.
Ale dlaczego? Przecież wiesz, że mam rację. Nawet taka pani Garfield musi
zdawać sobie z tego sprawę. Więc czemu?
Sądziłam, że zaraz zacznie krzyczeć albo mnie ukarze. Jego głos oscylował na
granicy tego ostrzegawczego tonu, który moi bracia i ja nazwaliśmy grzechota-
niem od złowrogiego klekotu ogona grzechotnika. Gdy przekraczał tę granicę,
52
wpadało się w niezły pasztet. A kiedy zwracał się do nas per synu lub córko ,
znaczyło to, że kłopoty są tuż-tuż.
Dlaczego? dopytywałam się uparcie.
Dlatego że nie masz zielonego pojęcia, co robisz.
Marszcząc brwi, przetarł dłonią czoło. Gdy znów się odezwał, jego ton wska-
zywał, że granica została przekroczona.
Mądrzej jest uczyć ludzi, niż ich straszyć, Lauren. Jeśli posiejesz w nich
strach i nic się nie zdarzy, przestaną się bać, i przestaną też ciebie szanować,
stracisz autorytet. Drugi raz już tak łatwo ich nie przestraszysz i trudniej będzie
ich nauczać, trudniej odzyskać ich zaufanie. Dlatego najlepiej zacząć od nauki.
Usta skrzywiły mu się w leciutkim uśmiechu.
Swoją drogą ciekawe, że postanowiłaś zacząć ją od lektury, którą pożyczy-
łaś Joanne. Przyszło ci kiedyś do głowy, że mogłabyś uczyć z tej książki?
Uczyć. . . moich przedszkolaków?
Czemuż by nie. Przynajmniej urabiałabyś ich od właściwej strony. Mo-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]