[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niecał i był niezwykle długi.
Kiedy Robert wreszcie siÄ™ odsunÄ…Å‚, Eleanor zanie
mówiła i minęło sporo czasu, zanim zdołała wykrztu
sić słowo.
- Myślałam, panie Carrington, że uzgodniliśmy, ja
kie mają być nasze stosunki.
- Przepraszam - powiedział obłudnie - ale nie mo
głem się powstrzymać. Nie sposób się pani oprzeć.
W lekkim garniturze wyglądał niebywale atrakcyj
nie i Ella nie mogła oderwać od niego wzroku. Jak
mogła uważać, że ten mężczyzna nie ma wdzięku ani
urody? To prawda, jego rysy nie były regularne, jak
u Dave'a, ale tego się nie zauważało. Liczył się blask,
jaki nadawała tej twarzy inteligencja i żywiołowa emo-
cjonalność. I niezwykłe oczy, które zdawały się żyć
własnym życiem.
Robert zdjął marynarkę, cisnął ją na wolne krzesło
i poluzował krawat. Usiadł obok Elli, zawinął rękawy
koszuli, odsłaniając opalone, umięśnione przedramio
na, i stwierdził z łobuzerską miną:
- Dobrze, jeśli szanowna pani tego sobie życzy.
Spróbuję oficjalnie. Jak idzie praca?
- Bardzo dobrze - odrzekła, czując, że głos ma
wciąż drżący. - Wstępny projekt jest gotowy i może
my przechodzić do następnego etapu.
W tym momencie z wnętrza domu wynurzył się
Tompkins z tacą, na której niósł wysoki dzbanek
i dwie szklanki.
TAJEMNICZY MILIONER 225
- A oto i kruszon, o który prosiłem. Dzięki, Tomp
kins. Sam naleję. Musi pani wiedzieć, że kruszon
Tompkinsa nie ma sobie równych.
Napełniwszy obie szklanki, wręczył jej jedną i cze
kał, aż upije pierwszy łyk chłodnego, owocowo-alko-
holowego napoju. - No i co ty na to?
- Mmmm... Pyszne!
- Piłaś kiedyś lepszy?
- To mój pierwszy kruszon w życiu.
Wszystkie jego ruchy miały w sobie męską grację
i patrzenie na niego było czystą przyjemnością. Przy
glądała mu się ukradkiem spod rzęs, gdy nagle przyszło
jej do głowy, że dobrze byłoby poinformować Roberta
0 wyjezdzie Bensona, zanim sam o to zapyta.
- Dave pojechał do Londynu - rzuciła z udawaną
obojętnością.
- Już? Myślałem, że pojedzie jutro.
- Lepiej, że pojechał dziś - wyjaśniała pospiesznie.
- Będzie mógł z samego rana odwiedzić dostawców
i zorganizować natychmiastowy dowóz mebli i sprzętu.
- Słusznie - zgodził się Carrington. - Ale teraz -
rzucił nagle - opowiedz mi jeszcze coś o sobie.
- O sobie? - zająknęła się. - Czemu?
- Oprócz tego, że dwukrotnie cię całowałem, wiem
o tobie bardzo niewiele.
- I niewiele mam ciekawego do opowiedzenia. Mo
je życie było szare i zwyczajne.
- Po prostu powiedz coś bliższego o sobie - po
prosił, niezrażony jej oporem. - Jak ci się żyje? Co
ci przychodzi Å‚atwo, a z czym masz problemy?
226 LEE WILKINSON
- Zanudziłabym cię.
- Spróbuj! To może być fascynujące.
- WÄ…tpiÄ™.
- Wystarczy zacząć. - Ujął ją za rękę. - Jeśli masz
opory, możemy rozpocząć od konkretów. Jak długo
znasz Bensona i gdzie się poznaliście?
- Och, znamy się od dzieciństwa. Byliśmy razem
w Sunnyside. Tak nazywał się nasz sierociniec.
- Jak on tam trafił?
Ella odetchnęła z ulgą. Spodziewała się raczej, że spy
ta o nią. Dużo łatwiej będzie się jej mówiło o Bensonie.
Cofnęła rękę. Czuła, że jego dotyk będzie ją roz
praszał.
- Porzucono go, gdy był bardzo mały - zaczęła,
już teraz spokojnie. - Potem został adoptowany, ale
przybrani rodzice się rozeszli i wrócił do przytułku.
Próbowano go znów przysposobić, lecz okazał się trud
nym dzieckiem i nic z tego nie wyszło.
- Tak więc znacie się dobrze? - spytał Carrington
z wyraznym zainteresowaniem.
- Dave jest o rok czy dwa lata starszy, więc wtedy
zbyt dobrze się nie znaliśmy, ale brak mi go było, kiedy
opuścił Sunnyside.
- Pozostaliście w kontakcie?
- Nie. Spotkaliśmy się przypadkowo w supermar
kecie, gdzie pracowałam jako kasjerka. Oboje snuliśmy
różne plany na przyszłość.
- Jakiego rodzaju?
- Chciałam otworzyć sklepik z używanymi książ
kami albo herbaciarniÄ™.
TAJEMNICZY MILIONER 227
- Jednak zmieniłaś zdanie.
- Benson zaproponował mi wspólny interes.
- Co on w tym czasie robił?
- Studiował. Brakowało mu roku do dyplomu.
- Miał stypendium?
- Nie. Nie chciał się od nikogo uzależniać.
- Było mu trudno wiązać koniec z końcem?
- Jakoś sobie radził.
- Z twoją pomocą? - Pytania padały jedno za dru
gim, jak na śledztwie.
Milczenie Elli starczało Robertowi za odpowiedz.
- Podczas naszej poprzedniej rozmowy mówiłaś
o pracy w hotelu, ale teraz wspomniałaś o supermar
kecie...
- W hotelu pracowałam w dzień, a w supermarke
cie w wolne weekendy lub .wieczory.
- Jak długo harowałaś w ten sposób? - Aagodnie
musnął jej dłoń.
- Niecałe cztery lata.
- Bez urlopu?
- Potrzebowałam pieniędzy.
- Oczywiście - powiedział wolno. - Bez pieniędzy
nie da się uruchomić żadnego biznesu. Kto wyłożył
fundusze na założenie firmy Smith i Benson?
- Nawet to cię obchodzi? - żachnęła się.
- Typek w rodzaju Bensona nie zawahałby się
przed wykorzystaniem kobiety - zauważył cierpko
w odpowiedzi.
- Jak śmiesz go szkalować?! - zawołała z furią,
zrywając się na równe nogi. - Chociaż nie ma takich
228 LEE WILKINSON
atutów jak ty, miał dość odwagi, by chcieć coś osiąg
nąć. Ty jesteś w czepku urodzony - perorowała ze
wzrastajÄ…cÄ… irytacjÄ…. - Tacy ludzie nie majÄ… bladego
pojęcia, czym może być nędza. Nie wiedzą, co to zna
czy być niechcianym i porzuconym. Jak dorasta się
w domu dziecka, bez rodziny, bez niczyjej troski i mi
łości! - wyrzuciła z siebie z bólem.
Krztusząc się, oślepiona łzami gniewu, chciała się
oddalić, ale Carrington stanął jej na drodze, tak że
wpadła w jego objęcia.
Akając, na próżno starała się uwolnić. Robert nie
puścił jej. Zwarł ramiona delikatnie, lecz mocno, aż
w końcu zrezygnowała. Stała spokojnie z opuszczoną
głową, już nie myśląc o ucieczce.
- Spójrz na mnie - poprosił, osuszając jej chuste
czkÄ… Å‚zy.
Gdy usłuchała, powiedział miękko:
- Wybacz mi, Eleanor. Nie chciałem cię zdener
wować. Chodzmy się przejść do ogrodu - dodał, spla
tając palce jej ręki ze swoimi.
Ruszyli w stronę łuku z cisów, z posapującym Pad-
dingtonem, truchtającym ich śladem.
- Nie miałeś prawa tak kategorycznie osądzać Da
ve'a - powiedziała Ella z goryczą. - Zrobiłeś z niego
nieomal oszusta. On taki nie jest.
- Trudno mi zmienić zdanie o Bensonie, ale rozu
miem, że przynajmniej na razie powinienem je zacho
wać dla siebie.
- Twój atak był bezpodstawny - stwierdziła upar
cie.
TAJEMNICZY MILIONER 229
- A twoja napaść na mnie? - odparował. - Przy
znaję, że nigdy nie cierpiałem nędzy, ale wiem dobrze,
jak to jest być dzieckiem niekochanym i odrzuconym
przez własnych rodziców.
- Rodzice cię nie chcieli? - spytała zaskoczona.
- Tak. Zdawałem sobie z tego sprawę od dziecka,
lecz nie wiedziałem, dlaczego tak się dzieje. Dopiero
dziadek wytłumaczył mi to, kiedy byłem trochę starszy.
Moja matka... - ciągnął - była motylkiem bez cienia
instynktu macierzyńskiego. Nie chciała mieć dzieci, ale
uległa woli ojca, który pragnął, by mu urodziła syna.
Stanowili osobliwą parę... Ona niziutka, piękna,
wesoła, goniła wciąż za rozrywkami. On - wysoki,
poważny i opanowany, niezbyt przystojny - bezgra
nicznie ją uwielbiał. Poród był ciężki i od razu po
wędrowałem pod opiekę niańki; matka nie chciała się
mną zajmować. Fizycznie wydobrzała, lecz poza tym
zmieniła się nie do poznania. Popadła w tak zwaną
depresję poporodową. Nie wychodziła z domu, stro
[ Pobierz całość w formacie PDF ]