[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Gdzie nas oczekujÄ…?
- O dwadzieścia mil na zachód od Matanzas.
Oby tylko zjawili się w porę, gdyż...
- Tak - mruknÄ…Å‚ Simpson.
- Obawiam się, czy będą punktualni, Hiszpanie mogli im przeszkodzić.
- Czy umówiono się o sygnały?
- Naturalnie, wywieszą czerwoną latarnię na wybrzeżu, skoro tylko nas zobaczą.
Taka sama latarnia powinna wisieć na maszcie.
- Zapalę ją, skoro się zbliżymy do wskazanego punktu!
- rzekł kapitan Walter.
- Czy don Czacho operuje w tych okolicach?
- zagadnął podpułkownik po chwili milczenia.
- Kazano nam się połączyć z jego oddziałem, a karmazynowi obiecali osłonić nasze
wylądowanie - rzekł Lawson.
- Wszystko omówione szczegółowo przez specjalnego emisariusza; oto instrukcja - dodał
kładąc na stole arkusz zapisanego papieru.
- Doskonale!
Nie zapomniano o niczym!
- rzekł Simpson przeczytawszy.
- W każdym razie Hiszpanie mogą nam spłatać figla i dlatego trzeba się przygotować na
wszystko.
Powstańcy, ścigani ustawicznie, nie odpowiadają za siebie...
- Ba, naturalnie!
- zawołał Ward.
- Wojska rządowe mogły nie dopuścić ich do wybrzeży...
- I tego należy się spodziewać!
- rzekł Walter.
- Gdyby rzeczywiście sprawy wzięły niepomyślny obrót, zamiast na powstańców,
trafilibyśmy na Hiszpanów.
- I cały interes popsułby się na nic - westchnął Simpson.
- W takim razie próbowalibyśmy w innym punkcie szczęścia na własną rękę - rzekł na to
Lawson.
- Co do mnie, lękam się tylko spotkania z kanonierką, która by nas posłała na dno, jak amen
w pacierzu.
Panie Walter, musimy płynąć nadzwyczaj ostrożnie i zbliżyć się do brzegu wtedy dopiero,
gdy nabierzemy zupełnego przekonania o obecności powstańców na miejscu wyznaczonym.
Po tej rozmowie kapitan Simpson udał się pod pokład do Flibustierów.
- Za parę godzin wylądujemy pomyślnie!
- rzekł, gdy się ludzie uciszyli.
- WTchodzić będziecie do szalup parami, cicho i prędko; każdy powinien mieć w porządku
broń, amunicję i tornister jak do marszu.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
O dziesiątej wieczór żeby wszyscy byli gotowi; żadnych hałasów, żadnych rozmów, żadnych
cygar!...
Od dziś rozpoczyna się wasza służba i obowiązek ślepego posłuszeństwa względem oficerów
- krnÄ…brnych spotka surowa kara.
Zrozumieliście?
Głos pulchnego kapitana nie brzmiał już tak łagodnie, jak przedtem, nabrał ostrości,
stanowczości...
Flibustierowie poczuli to od razu.
- Pi, pi, jak ci gada!
- zawołał jeden, kiedy Simpson wrócił na pomost.
- Słyszeliście go?
- Ha, przecie Kuba niedaleko!
- odparł inny.
- Więc cóż z tego?
Będziemy się bili!
Ale nie jak bydło, tylko jak obywatele wolnych Stanów...
- To jest, kiedy nam siÄ™ spodoba!
- Kiedy nam każą!
- rzucił Henryk.
- Może ty będziesz rozkazywał, co?
- Nie ja, lecz przełożeni: Lawson, Ward i Simpson - odparł nasz ochotnik chłodno.
- Bąkają już o karach!
- krzyknÄ…Å‚ jakiÅ› pijak wywijajÄ…c pustÄ… butelkÄ….
- Może za dżyn?
Widząc oburzenie amatora mocnych trunków" flibustierowie wybuchnęli śmiechem.
- Pewnie, że za dżyn, jeśli go za dużo łykniesz i w nie swojej porze!
- rzekł Oret rozdrażniony zachowaniem się kolegów.
- Co to znaczy: w nie swojej porze?
- krzyknÄ…Å‚ pijak.
- Każda pora dobra do kieliszka.
Będę pił, skoro poczuję pragnienie, i kwita!...
- Podczas bitwy?
- Właśnie, raz strzelę, a raz pociągnę z butelki.
- Doda ci to odwagi...
- Mam jej dosyć za siebie i za ciebie, ty przybłędo!
Zaraz przekonam ciÄ™ o tym, zobaczysz!
Z tymi słowy podsunął mu pod nos obie pięści; ale Henryk wzruszył tylko ramionami i nie
ruszył się z miejsca.
- ZobaczÄ™, ale w bitwie, tam!
- rzekł wskazując w kierunku lądu.
"yle będzie, jeśli oficerowie nie potrafią zaprowadzić jakiej takiej karności pomiędzy tymi
obieżyświatami"!
- myślał sobie Henryk w głębi ducha.
Flibustierowie leniwie i opieszale spełniali otrzymany rozkaz, myśleli więcej o napełnianiu
butelek dżynem aniżeli o ładownicach i nabojach; żartowali bez przerwy nie tylko z
pułkownika i oficerów jego, ale i z Kubańczyków, a nawet z całej wojny, którą nazywali
cukrowÄ… lub tabacznÄ….
Wielu z nich otwarcie przyznawało się do zamiarów wyciągnięcia jak najobfitszych
materialnych korzyści z wyprawy i do chętki pohulania sobie kosztem mieszkańców
nieszczęśliwej wyspy.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
O dziesiątej parowiec zwolnił biegu, pod kotłami utrzymywano ogień, gdyż na tle ciemnego
nieba, w niepewnym świetle księżyca, rysowały się już całkiem wyraznie kontury wybrzeży
kubańskich.
Lawson i jego świta z lunetami w dłoniach stali na pokładzie, z najwyższym natężeniem
badajÄ…c wszystkie strony horyzontu.
- Niechaj ludzie nabiją działa - rzekł pułkownik.
- Gdyby nas ktokolwiek zaczepił, będziemy się bronili do upadłego.
- Cóż znaczą nasze drobnokalibrowe pociski przeciwko artylerii pierwszej lepszej
kanonierki!
- odparł Ward.
- Co do mnie, poproszę naszego kapitana, aby miał parę pod ciśnieniem normalnym.
Ile węzłów robi pański parowiec w razie potrzeby?
- Osiemnaście!
- To dobrze, potrafimy umknąć, jeśli tylko w porę spostrzeżemy nieprzyjaciela.
- Krążowniki, a zwłaszcza torpedowce hiszpańskie posiadają znacznie większą szybkość -
odezwał się Simpson.
- Da jednak Bóg, że nie będziemy mieli do czynienia z tak groznym przeciwnikiem.
Teraz już można wywiesić latarnię czerwoną; światło skierowane ku wybrzeżom nie zdradzi
nas.
- Tak, zapal pan latarnię - powtórzył Lawson.
- Chociaż znajdujemy się o kilkanaście mil od umówionego punktu, nic nie szkodzi.
Zgodnie z rozkazem pułkownika, na szczycie masztu zapłonęło niebawem światło, tworząc
krwawą smugę na falach lekko rozkołysanych; parowiec mknął cichutko, jak widmo w
ciemnościach, gotów na dany sygnał wyrzucić na objęty pożogą wojny ląd dwustu
uzbrojonych ludzi, którzy napełniali gwarem jego wnętrze.
Pułkownik Lawson czuł, że mu serce uderza coraz silniej, a lekkie krople potu zraszają czoło.
Wprawdzie powietrze było parne, chmury gromadziły się na niebie, lecz ów pot pochodził
raczej ze wzruszenia.
Dowódca wyprawy flibustierskiej doznawał nieprzyjemnego dreszczu na samą myśl, że
zamiast spodziewanego sygnału mogłaby się od strony pełnego morza pojawić wiązka
elektrycznego światła z reflektora jakiego krążownika.
Skutki takiego spotkania rozpędziłyby piękne marzenia pana pułkownika jak huragan opary.
Ale nie zanosiło się na katastrofę.
Rzekłbyś, wszystko znajdowało się w przymierzu z flibustierami, poczynając od
powstańców, a kończąc na spokojnym morzu i chmurach przysłaniających księżyc.
- Czerwona latarnia na brzegu!
- zawołał nagle Simpson.
Lawson drgnÄ…Å‚.
- Gdzie?
- spytał zrywając się z krzesła.
- Tam gdzie wznosi siÄ™ to urwisko.
- Czy i pan jÄ… spostrzegasz?
- zagadnÄ…Å‚ Lawson zwracajÄ…c siÄ™ do kapitana statku.
- Tak jest!
- Nareszcie!
- westchnÄ…Å‚ Ward.
- Zbliżmy się, aby nas rozpoznali. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl