[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Robert Neville - teraz wiem, że się myliłem, a śpiewają dlatego, że są umysłowo
ograniczone.
Dopiero po przejechaniu dziesięciu kilometrów na pełnym gazie zorientował się,
dokąd jedzie. To ciekawe, że umysł ł ciało ukrywały to przed jego świadomością. Zwiadomy
był jedynie tego, że jest chory i że musi wyjechać gdzieś z domu. Po prostu nie wiedział, że
jedzie odwiedzić Virginię, choć jechał wprost na cmentarz i to najszybciej, jak tylko mógł.
Zatrzymał samochód przy krawężniku, przeszedł przez zardzewiałą bramę i teraz
kroczył przez wysoką trawę, depcząc i łamiąc jej zdzbła.
Ileż to minęło czasu od mojej ostatniej wizyty w tym miejscu? Chyba najmniej
miesiąc.
%7łałował, że nie przywiózł kwiatów, ale przecież nie wiedział, dokąd jedzie, aż
zobaczył cmentarną bramę. Zacisnął mocno wargi, kiedy dopadł go stary smutek. Dlaczego
Kathy nie mogła też tu być? Czemu tak bezmyślnie posłuchał tych głupców wydających
zarządzenia w czasie zarazy? Gdyby mogła leżeć tutaj, obok swojej matki.
Przestań natychmiast, znowu zaczynasz - powiedział do siebie stanowczo.
Podchodząc do grobowca, nagłe zatrzymał się. Zobaczył, że żelazne wrota były
uchylone.
O, nie - pomyślał i zaczął biec przez wilgotną trawę. - Jeśli dobrali się do niej,
podpalę całe miasto. Przysięgam na Boga, że wszystko puszczę z dymem, jeśli ją tknęli.
Otworzył na oścież drzwi, które uderzyły o marmurową ścianę wydając płytki,
niesiony echem dzwięk. Jego oczy pospiesznie powędrowały ku marmurowej podłodze, na
której spoczywał zapieczętowany sarkofag.
Napięcie w nim osłabło. Głęboko odetchnął. Był na swoim miejscu, nietknięty.
Kiedy wszedł do środka, ujrzał leżące w jednym rogu krypty, skulone na zimnej
posadzce ciało człowieka. Jęknąwszy z wściekłości rzucił się ku niemu i chwyciwszy za poły
jego płaszcza pociągnął go po podłodze i wyrzucił na zewnątrz, na trawę. Zwłoki obróciły się
i znieruchomiały z białą twarzą utkwioną w niebo.
Robert Neville powrócił do krypty. Jego pierś gwałtownie unosiła się i opadała. Potem
zamknął oczy i stał tak z dłońmi opartymi o trumnę.
Jestem tutaj - pomyślał - "wróciłem, pamiętasz mnie.
Wyrzucił zwiędłe kwiaty, które przyniósł tam poprzednim razem i zmiótł kilka
zwiędłych liści, które dostały się tam przez otwarte drzwi. Potem usiadł obok sarkofagu i
oparł czoło o jego metalicznie zimny bok. Cisza ujęła go w swe delikatne, chłodne dłonie.
Gdybym mógł teraz umrzeć - pomyślał - łagodnie, w spokoju, bez wstrząsów i
krzyku. Gdybym mógł do niej dołączyć. Gdybym tylko wierzył, że mogę do niej dołączyć.
Jego palce splotły się powoli, a głowa opadła na pierś.
Virginio, zabierz mnie do siebie, gdziekolwiek jesteś.
Na jego dłoń spadła krystalicznie przejrzysta łza.
Nie miał pojęcia, jak długo tam był. Po jakimś czasie nawet największy smutek
ustępuje, nawet najbardziej przenikliwa rozpacz tępi swe ostrze.
Przekleństwo - pomyślał - chłoszcze mnie swoim biczem i rani do żywego.
Wyprostował się i wstał.
%7łyję - pomyślał - moje serce bije bez sensu, krew płynie w żyłach bez celu.
Mięśnie i tkanki, zdrowe kości spełniające swą rolę, wszystko bez najmniejszego celu.
Jeszcze przez chwilę stał tam, patrząc na sarkofag, a potem wzdychając obrócił się i
wyszedł, zamykając za sobą delikatnie drzwi tak, by nie zakłócić jej snu.
Zupełnie zapomniał o tym człowieku, prawie potknął się o niego wychodząc. Już miał
go ominąć, mamrocząc jakieś przekleństwo, aż nagle odwrócił się gwałtownym ruchem.
Cóż to jest? - z niedowierzaniem spojrzał w dół na leżącego człowieka. Nie żył. Był
naprawdę nieżywy. Jak to możliwe? - dziwił się tą nagłą zmianą porządku, do którego był
przyzwyczajony. Jednak człowiek ten wyglądał i wydzielał zapach, jakby nie żył już od kilku
dni.
Był tak niespodziewanie podniecony, że aż zakotłowało mu się w głowie. Coś
uśmierciło wampira. Coś, co było bezwzględnie skuteczne. Serce miał nienaruszone, nie było
tam czosnku, a jednak...
Było to proste, wpadł na to bez większego wysiłku. Oczywiście, że światło dzienne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]