[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na, pokazuje na tę dużą kryształową misę, chce, żebym
ją zdjął z najwyższej półki. Jak się bawić, to na całego.
Misa, którą tata miał, kiedy zamieszkali razem, spadek
albo kupiona od pasera, nie mogli się co do tego zgodzić.
Ale bez względu na to, wolno jej było używać tylko na
specjalne okazje. A dzisiaj - powiedziała mama - jest
właśnie taki dzień. Dzień kryształowy.
Kaj zmienia kanały równie często, jak przykładałaby
papierosa do ust, gdyby zdecydowała się zapalić, zamiast
przelatywać po programach w kuchennym telewizorze.
W Szanghaju planowana jest budowa najwyższego bu-
dynku na świecie... Słucham tylko pobieżnie, już to dzi-
siaj słyszałem. Wysokość trzystu pięter, miejsce dla stu
tysięcy osób. %7łeby przetrwać trzęsienie ziemi, konstruk-
cja musi mieć jak gdyby system korzenny na głębokość
214
dwustu metrów - wtedy utrzyma się w miejscu. Jeśli
zrzuci się dziesięciocentówkę z najwyższego piętra -
opowiada reporter z dziecinnym uśmiechem - moneta
przeleci prosto przez asfalt.
Tata sortuje odciągi i szpilki, chyba ma trudności z usta-
leniem, która strona materiału namiotu jest lewa, a która
prawa. Jens i ja stoimy obok w nieskoszonej trawie, sta-
ramy się wyglądać, jakby ta sytuacja była normalna. Jens
jest opalony, nawet między palcami, włosy pojaśniałe od
soli, z ciemniejszymi lokami pod spodem. Kiedy tata po-
prosił go o pomoc, zaczął narzekać, że naciągnął sobie
biceps w czasie surfowania.
- Wiesz, jak to jest na wyjezdzie - mówi, a czy ja
go o to pytałem? - Nigdy nie jest tak, jak sobie człowiek
wyobrażał.
Sili się na ten uśmiech, czy jest szczery? Nie, nie wiem,
jak to jest na wyjezdzie. Nigdy na żadnym nie byłem. Z wy-
jątkiem Paryża. A z tej wycieczki pamiętam tylko obcą
dłoń nie w tym miejscu, gdzie trzeba.
Co robiliście wczoraj, kiedy przyjechaliście do domu,
Jens? Anna i Nina dostały swoje prezenty, uwielbiasz prze-
cież kupować rzeczy swoim księżniczkom, koral, po który
obiecałeś im, że zanurkujesz na rafie... a potem? Spali-
ście ze sobą, ty i Lisette? Czy kłóciliście się, aż sąsiedzi
zaczęli walić w cienkie ściany? Ty i Lisette zawsze jeste-
ście tak samo głośni, cokolwiek robicie. W każdym razie
wyglądaliście na zmęczonych, kiedy wjechaliście dzisiaj
na podwórko w chmurze milczenia, z dziewczynkami
215
ubranymi odświętnie, ale nieuczesanymi, na tylnym sie-
dzeniu. Spóznieni na lunch, na który zaprosiła was mama,
Kaj już zaczęła czyścić półmiski. Wszyscy razem... ten je-
den raz, dla Jacka. Wszyscy mają tu być i wszystko ma się
udać. Pomysł mamy...
Braćmi, którzy utonęli pod lodem, nie byliśmy Jens
i ja, ale mogliśmy być. Pewnej póznej zimy, kiedy mo-
rze zamarzło od brzegu hen, daleko, jak okiem sięgnąć,
jezdziliśmy skuterem po lodzie. Mama zwykle widzia-
ła nas z okna gabinetu, ale jak zawsze była zbyt zaję-
ta swoimi pacjentami. Przez cały czas wiedzieliśmy,
że w każdej chwili lód mógł się otworzyć, runęlibyśmy
w dół. Jens prowadził, ja siedziałem z tyłu i przechylałem
się to w prawo, to w lewo, żeby utrzymać nas w pionie,
kiedy maszyna ślizgała się i zacinała, a koła blokowa-
ły się na śliskiej tafli. Bo właściwie wiedzieliśmy, że co-
kolwiek byśmy wymyślili, to i tak tylko o Kaj mama się
niepokoiła.
- Nie, wcale nie było tak, jak sobie wyobraża-
łem - mówi Jens, znowu z uśmiechem pod tą coolową
miną. - W gruncie rzeczy było lepiej, cholernie fajnie, oni
tam mają lato przez cały rok. Bez przerwy lato, jarzysz?
Brzmi jak koszmar, jeśli by mnie zapytał o zdanie.
Skwar, gorący lepki piasek, tropikalne choroby, które
rozwijają się w gorącym wilgotnym klimacie, ale Jens
mnie nie pyta, gada tylko dalej, więcej niż zwykle.
- Było fantastycznie. Brakowało mi tylko Anny
i Niny - dodaje. - Kurewsko mocno za nimi tęskniłem.
216
Czekały przecież na telefon od ciebie, myślę sobie,
dziewczynki właśnie okrążają dom ze starą oponą, którą
starają się kulać przed sobą.
- Krystian! - woła Nina. - Krystian, chodz zoba-
czyć! No chodz! - nawołuje, macha do mnie, żebym się
pospieszył.
Z oczu Jensa znika blask.
- A wy? - pyta - jak było u was?
Chciałem wzruszyć ramionami, ale jakoś zatrzymały
się tam, na najwyższej pozycji, nie opadły tak nonsza-
lancko, jak chciałem.
- Krystian, no chodz już! - krzyczy jeszcze raz Nina
i macha całą sobą, podczas gdy Anna popycha oponę.
- Idz - mówię - na pewno chodzi jej o ciebie.
Jens podaje mi worek z metalowymi szpilkami.
- Okej, to pomóż staremu - mruknął i powlókł się po-
woli przez trawnik - ja i tak nie mogę.
Mama w czerwonym swetrze z alpaki, dłonie zajęte
ciastem piernikowym, kolor karmelu, przygotowania do
świąt. Sztywno uśmiecha się do obiektywu, zbywaj ąco,
chociaż to ona postanowiła, że pożyczymy kamerę wideo,
żeby móc nagrać pozdrowienia dla Jacka właśnie w tamte
święta. To my, radzimy sobie dobrze... Jens i Lisette na
kanapie w kuchni, młodzi, świeżo upieczeni zakochani.
Niezainteresowani niczym poza sobą. Obściskują się za
plecami mamy, język jednego w ustach drugiego, a potem
w masie czekoladowej, Kaj siedzi na wysokim taborecie
i macha nogami, biały kark, cienkie warkoczyki, nie chce
odwrócić się twarzą do kamery. Lukruje płatki śniegu
i chwile, wszystko pokrywa cukrową glazurą. Mnie nie
widać. Ktoś musi przecież trzymać kamerę. Kaj wypi-
sała swoje imię w śniegu na trawniku, siedzi przy oknie
i czeka, aż zniknie pod nową warstwą puchu.
- Jack! - woła Lisette z altany, ma na sobie T-shirt
w morskiej zieleni, mrużąc oczy spogląda krytycz-
nie w niebo, chociaż nie widać ani jednej chmurki. W jej
ustach to imię brzmi inaczej, z amerykańskim akcentem,
jak z telewizji. W górę i w dół, rysuje mu w powietrzu, jak
ma trzymać płachtę namiotu. Kiedy podeszła, wyjęła mu
części z dłoni i odwróciła jak należy, zaklął.
- Pierdolone badziewie!
Cofnął się kawałek, stoi ze spuszczonymi ramionami
i patrzy, jak Lisette element po elemencie składa we właś-
ciwym miejscu.
- To proste - mówi. - Trzeba tylko zobaczyć, jak to
się łączy.
Tata z irytacji przeciągnął ręką po swoich siwoblond
włosach.
- Myślałam, że masz zręczne ręce. Jens tak opowia-
dał - dodała.
- Nie powinnaś pomagać w kuchni? Ingrid cię wygo-
niła, co? - pyta ojciec i burknął, żeby poszła sprawdzić,
gdzie się podział Jens; skinął, żeby spadała. Zdążyła już
zabłysnąć. Powinna się poświęcić mężowi, który dopiero
co wrócił do domu, zamiast stać tu i się przed nami
popisywać... Lisette rzuciła nam mordercze spojrzenie
i odeszła.
218
- To już długo nie potrwa. Między nimi. Nie ma
mowy - mówi tata, gapiąc się za nią, gdy znika za górką.
- Nie znasz Lisette - odpowiadam.
- Nie, ale znam Jensa. Wystarczająco, żeby wiedzieć,
że powinieneś się trzymać z daleka od tego plastra
miodu - kiwa na nią głową.
- %7łyją w otwartym związku - mówię, jakby to doty-
czyło ojca.
- Otwartym? Otwartym dla kogo? Boże. To się nie
sprawdza. Mogę im to od razu powiedzieć - pokręcił
głową. - A nawet jeśli tak żyją - dodaje - ciebie to nie
obejmuje, Krystian. Nie wyobrażaj sobie. Powinieneś ra-
czej znalezć sobie dziewczynę. Nie potrafisz? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl