[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Matka odłożyła nóż i zaczęła szperać po kieszeniach.
Nie trudz się, mamusiu przyszła z pomocą Dina i wyławiając z własnej kiesze-
ni pieniążek wręczyła go matce. Archie nabrał tchu, odstawił butelkę z maślanką i za-
63
ćwierkał:
Spójrz, jak wspina się pod górę
Dzielna dziewięćdziesiąt siedem..
Wygrałem! A teraz daj mi dziesięć centów.
Aap! zawołała matka. Posmarowała monetę mydłem i rzuciła w powietrze. Pie-
niążek przylgnął do sufitu. Archie jęknął.
Czekaj cierpliwie pocieszyła go Dina. Kiedyś przecież spadnie.
A kto wie, jak się zaczyna ta zwrotka, która się kończy:
I znalezli go pod stosem żelastwa
Wczepionego w rączkę hamulca..
Ja wiem! wyrwał się Archie. Zaczyna się tak:
Pędzili z góry w dół, dziewięćdziesiąt mil na godzinę...
Sześćdziesiąt na godzinę poprawiła Dina.
Dziewięćdziesiąt!
Sześćdziesiąt!
Nieprawda!
Nie kłóćcie się, dzieci łagodziła matka stawiając na stole półmisek sandwiczów.
Zresztą wcale nie: pędzili tylko: toczy się z góry w dół .
Podeszła do kuchenki, żeby nastawić kawę i zaśpiewała pełnym głosem:
Toczy się z góry w dół, dziewięćdziesiąt mil na minutę,
Gwizdek rozdziera powietrze.
I znalezli go pod stosem żelastwa
Wczepionego w rączkę hamulca...
Ale mamusiu! Nie na minutę, na godzinę! protestował Archie.
I nie dziewięćdziesiąt, ale sześćdziesiąt dodała Dina.
Pogodzili się dopiero po zjedzeniu dwóch sandwiczy na osobę i wypiciu po szklan-
ce mleka. Dina podała tort. Archie odgryzł spory kęs, krzyknął: Hura! i pocałował
matkę, zostawiając na jej nosie ślad klonowego lukru.
Ale ostatnią zwrotkę umiem całą oświadczył. Kto się zakłada? Z ustami
pełnymi tortu zaśpiewał:
64
Nauka stąd dla wszystkich żon...
April, Dina i matka przyłączyły się do chóru:
Strzeżcie się gniewnych słów...
Ktoś zapukał do drzwi wejściowych ostro, urzędowo.
Gdy żegna dom wasz drogi mąż...
Stukanie powtórzyło się, tym razem głośniejsze.
No, trudno powiedziała Marian otworzę.
Podeszła do drzwi, podczas gdy trójka dzieci kończyła ostatnią zwrotkę:
Może nie wróci nigdy już!
Cicho! szepnęła Dina.
Zapadła cisza, wszyscy wlepili wzrok w drzwi. W progu stał porucznik Bill Smith
w towarzystwie umundurowanego policjanta.
Troje małych Carstairsów oniemiało w pierwszej chwili ze zdumienia, w następnej
z rozpaczy. Spojrzeli na porucznika: przystojny, nieskazitelnie ubrany, niemal wymu-
skany. Spojrzeli na matkę: stare welwetowe spodnie z plamami wypalonymi kwasem,
ślady kalki na palcach, twarz nie umyta i nie umalowana. Włosy rozsypały jej się do
reszty i zwisały w kosmykach na kark. Smuga lukru wciąż jeszcze trzymała się na no-
sie.
Przepraszam, że zapukałem do drzwi kuchennych rzekł Bill Smith ale zoba-
czyłem światło w tym oknie. Przyszedłem zapytać, czy nie miała pani może ostatnio ja-
kichś niepożądanych gości?
Niepożądanych gości? odparła lodowatym tonem matka. Nie, pan jest
pierwszy.
April, spostrzegając zrozpaczony wyraz twarzy Diny, szepnęła:
Nie martw się, Dina! Nie chcemy przecież naprawdę wydać mamy za policjanta.
Bill Smith zesztywniał.
Przepraszam, że panią niepokoję rzekł. Mieszkanka tej samej ulicy, niejaka
pani Harris, zameldowała nam, ze ktoś wykrada prowianty z jej spiżarni na ganku. A in-
na sąsiadka, pani...
Cherington podpowiedział nazwisko asystujący mu policjant.
65
Pani Cherington doniosła, że ktoś nocował w jej kurniku. Najwidoczniej jakiś
włóczęga plącze się po okolicy.
Teraz Marian Carstairs zlękła się na dobre.
Sądziłam, że do pana należą sprawy o morderstwo powiedziała.
Tak jest odparł Bill Smith. Ale właśnie dlatego muszę interesować się tymi
meldunkami.
Ja właśnie... zaczęła Marian i urwała. Czy powinna udzielić władzom wszel-
kich informacji, jakie posiadała? Stanęła jej w oczach pobladła, zarośnięta, wystraszona
twarz człowieka, którego spotkała tego ranka. Zabrzmiał jej w uszach ochrypły szept:
Na miłość boską, niech pani nie wzywa policji! Nie, nie mogła go wydać! Nie mo-
gła, ponieważ była najgłębiej przeświadczona, że Wallie Sanford nie zamordował swo-
jej żony.
Pani coś chciała powiedzieć przypomniał Bill Smith.
Chciałam powiedzieć rzekła uśmiechając się i nieporadnie usiłując przygła-
dzić włosy że bardzo żałuję, ale nie mogę panu w niczym dopomóc. Nie zauważy-
liśmy żadnego włóczęgi. Gdyby ktoś ukrywał się w tej okolicy, przyszedłby z pewno-
ścią do nas, bo lodówka stoi na ganku od dziedzińca i nie ma zamka. Zrezygnowa-
ła z daremnych prób poskromienia niesfornej koafiury i uśmiechnęła się nieco przyjaz-
niej: Czy nie sądzi pan, panie poruczniku, że osoby w typie pani Harris i Cherington
są może zbyt nerwowe i puszczają wodze wyobrazni, wystraszone tym morderstwem
w sąsiedztwie?
Bill Smith odpowiedział szerokim uśmiechem.
Pani ma z pewnością rację rzekł i zwrócił się do towarzyszącego mu policjanta:
Zameldujcie, że obeszliśmy domy przy tej ulicy, przeprowadziliśmy wywiad z miesz-
kańcami i nie stwierdziliśmy nic podejrzanego. Potem znów do Marian Carstairs:
Bardzo pani dziękuję. Pociągnął nosem: Jak tu coś pięknie pachnie!
Dina chwyciła w lot okazję. Wysunęła się naprzód.
Pan porucznik na pewno jest głodny. Założę się, że pan nie jadł obiadu!
Przegryzłem jakąś kanapkę powiedział Bill Smith.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]