[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ochłonął i powoli nabrał otuchy. Być może diabelski Bóg nie miał wcale zamiaru pozbawić
go życia. Czyż nie miał w swojej władzy przez wiele dni małego Tiba, nic robiąc mu
krzywdy, i czy nic darował życia Momai, matce Tiba, chociaż łatwo mógł ja zabić?
Po drodze przybyli do klatki, którą Rabba Kega wraz z innymi czarnymi wojownikami
Mbongi wodza, ustawili z przynętą na Numę. Rabba Kega spostrzegł, że przynęta zniknęła,
chociaż lwa nie było w klatce, a drzwi nie były zatrzaśnięte. Widząc to, dziwił się, a z
zadziwieniem łączyła się obawa. W jego ciemnym umyśle zaczęła świecić myśl, że to
powiązanie okoliczności miało jakiś związek z jego obecnością w tym miejscu w charakterze
więznia diabelskiego boga.
I nie był w błędzie. Tarzan wepchnął go siłą do klatki i natychmiast Rabba Kega
zrozumiał, o co tu chodziło. Zimny pot wystąpił przez wszystkie pory jego ciała  drżał jak
w febrze  gdyż człowiek małpa wiązał go mocno na tym samym miejscu, gdzie przedtem
było kozlę. Czarownik zaczął błagać początkowo o darowanie mu życia, a potem o śmierć
mniej okrutną, lecz z równym skutkiem mógłby zwracać się z prośbami do Numy, gdyż
skierowane były do dzikiego zwierzęcia, które nie rozumiało ani jednego wyrazu z tego, co
mówił.
Lecz ciągłe mamrotanie nie podobało się Tarzanowi, pracującemu w milczeniu, nasunęło
mu ono myśl, że w następstwie czarny mógł odezwać się, nawołując pomocy, wyszedł tedy z
klatki, urwał garść trawy, znalazł patyk i powróciwszy zatkał usta Rabba Kegi trawą,
przełknął patyk przez zęby i zawiązał wszystko rzemykiem, wziętym z pasa Rabba Kegi.
Teraz czarownik mógł tylko przewracać oczami i okrywać się potem. W takim stanie Tarzan
pozostawił go.
Człowiek małpa udał się najpierw na to miejsce, gdzie ukrył ciało kozlęcia. Wykopawszy
je z ukrycia, wspiął się na drzewo i wziął się do zaspokojenia swego głodu. Co pozostało,
znów zakopał. Potem po drzewach przybył do zródełka i stanąwszy w miejscu, gdzie świeża,
chłodna woda wytryskiwała spomiędzy dwu skał, napił się do syta. Inne zwierzęta mogły
brodzić w wodzie i pić z miejsc stojących. Lecz Tarzan tego nie robił, pod tym względem był
wybredny. Z rąk obmył wszelkie ślady wstrętnego odoru Gomangani, a z twarzy krew
kozlęcia. Powstawszy, przeciągnął się jak wielki, wypoczywający kot, wspiął się na pobliskie
drzewo i udał się spać.
Gdy się przebudził, już się zmierzchło, chociaż słaba jasność świeciła jeszcze na
zachodzie. Lew jęknął i zakaszlał, krocząc dżunglą ku wodzie. Zbliżał się do zródełka. Tarzan
uśmiechnął się sennie, ułożył się inaczej i usnął ponownie.
Kiedy czarni Mbongi wodza, wrócili do wioski, spostrzegli, że nie było w domu Rabba
Kegi. Po upływie kilku godzin zrozumiano, że coś mu się wydarzyło, a większość członków
plemienia żywiła pragnienie, żeby przygoda, jaka mu się przytrafiła, okazała się dla niego
fatalną. Czarownik nie był lubiany. Miłość i strach rzadko idą w parze. Wojownik jednak jest
wojownikiem i dlatego Mbonga wysłał oddział wywiadowczy. %7łe sam nie doznawał z tego
powodu bólu serca, na który nie można było znalezć łagodzącego lekarstwa, można było
wnioskować już z tego taktu, że sam pozostał w domu i udał się na spoczynek. Młodzi
wojownicy, których wysłał na poszukiwania, szukali pilnie przez pół godziny, lecz pózniej
nieszczęśliwym trafem dla Rabba Kegi  od takiego drobiazgu zależeć może los człowieka
 ptak miodownik zwrócił na siebie uwagę poszukiwaczy i zaprowadził ich na miejsce,
gdzie wprzód nagromadzone zostały rozkoszne zapasy miodu. W ten sposób nieszczęsny los
Rabba Kegi był przypieczętowany.
Kiedy wywiadowcy powrócili, nic nie sprawiwszy, Mbonga rozgniewał się, ujrzawszy
jednak duże zapasy miodu, jakie z sobą przynieśli, uspokoił się. Już Tubuto, młody, zręczny i
złośliwy, z twarzą okropnie umalowana, praktykował czarną magię na chorym dziecku,
żywiąc nadzieję, że obejmie w spadku urząd i dochody Rabba Kegi. Dziś kobiety starego
czarownika wyprawiać będą jęki i lamenty. Jutro wszystko będzie zapomniane. Takie jest
życie, taka jest sława, taka jest władza  w środowisku najwyższej cywilizacji zarówno, jak i
w głębiach ciemnej pierwotnej dżungli. Wszędzie i zawsze, człowiek jest człowiekiem i nie
zmienił się wiele do dziś, pod słabą warstwa pokostu, od tych czasów, gdy krył się w
rozpadliny skalne przed potworami świata zwierzęcego sześć milionów lat temu.
Nazajutrz po zniknięciu Rabba Kegi wojownicy wyruszyli wraz z Mbongą wodzem, by
zbadać pułapkę, jaka ustawili na Numę. Nie dochodząc do klatki, już z daleka posłyszeli ryki
wielkiego lwa i domyślili się, że łowy się udały. Z okrzykami więc radości zbliżyli się do
miejsca, gdzie mieli znalezć swego jeńca.
Tak istotnie! Był tam wielki, wspaniały okaz, ogromny, czarnogrzywy lew. Wojownicy nie
posiadali się z uciechy. Podskakiwali w górę i wydawali dzikie okrzyki, ochrypłe okrzyki
zwycięskie. Potem podeszli bliżej, a wtedy okrzyki zamarły im na ustach, a oczy wybałuszyli
tak, że widać było białka koło zrenic, a zwisające dolne powieki opadły w dół, jako też i
dolne szczęki. Cofnęli się przerażeni na widok, jaki mieli przed sobą w klatce  ujrzeli
poszarpane zniekształcone zwłoki tego, kto wczoraj jeszcze był Rabba Kegą, czarownikiem.
Pochwycony lew był zbyt rozzłoszczony i nastraszony, aby miał ochotę, pożreć ciało
zabitego, wywarł jednak na nim swą wściekłość. Na to. co się stało, strasznie było patrzeć.
Tarzan, lord Greystoke, siedząc na grzędzie pobliskiego drzewa, spoglądał na czarnych
wojowników z grymasem na twarzy. Znowu był dumny ze swej zdolności do urządzania
żartów. Zdolność ta była w stanie ukrytym przez czas pewien, po tym jak boleśnie poszarpano
mu skórę, gdy przybrany w futro lwa zjawił się wśród małp plemienia Kerczaka. Teraz jednak
żart udał mu się stanowczo.
Po upływie chwil kilku czarni, opanowawszy swe przerażenie, podeszli do klatki.
Wściekłość zastąpiła przerażenie, wściekłość i zaciekawienie, jak to się stało, że Rabba Kega
znalazł się w klatce? Co się stało z kozlęciem? Nie widać było żadnego jego śladu.
Przyjrzawszy się dokładnie, spostrzegli ku swemu przerażeniu, że zwłoki dawnego
towarzysza przywiązane były sznurem, którym uwiązane było kozlę. Kto mógł to zrobić?
Spoglądali wzajem na siebie ze zdziwieniem.
Tubuto przemówił pierwszy. Przybył on dziś z wyprawą, pełen nadziei. Muszą gdzieś być
ślady, świadczące, jak zginął Rabba Koga. Oto znalazł je i pierwszy dał wyjaśnienie,
 Biały diabelski Bóg  rzekł szeptem.  To robota białego boga diabelskiego!
Nikt mu nie przeczył. Któż bowiem inny mógł to uczynić prócz wielkiej, bezwłosej małpy,
której tak się obawiali? Nienawiść ich ku Tarzanowi wzrosła wraz ze wzmożonym przed nim [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl