[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bogactwo własnego życia i zrelatywizować jego trudy. To
dzisiejsze nieoczekiwane zaproszenie było dla niego
balsamem na skołataną duszę i uciszyło nękające go ponure
myśli.
Z radością zatem wita w domu Bożym wystrojony barwny
tłum gości. Stoi w prezbiterium z rękoma skrzyżowanymi na
brzuchu, z dobrotliwym uśmiechem na ustach. Przybyli
zajmują miejsca, w ogóle na niego nie zważając, lecz do tego
zdążył przywyknąć. To chwila, kiedy każdy szuka dla siebie
miejsca, gdzie będzie mu najwygodniej podczas ceremonii,
takiego, z którego wyjdą dobre zdjęcia, będzie miał oko na
dzieci, szybko opuści potem kościół, by nie przegapić wyjścia
młodej pary.
Z boku prezbiterium młody mężczyzna ustawia kamerę na
statywie. W dzisiejszych czasach bez kamery ani rusz. W tym
kościele nakręcono już setki godzin filmów. Tego Bertrand nie
jest w stanie pojąć. Czy naprawdę małżonkowie pózniej
puszczają sobie wieczorami film z własnego ślubu? W
kościele panuje względna cisza; ludzie porozumiewają się
szeptem, uważają, by nie czynić hałasu. Potrafią się zachować.
To już coś.
Z uwagą obserwuje zgromadzonych. Ogromnym
wysiłkiem woli pokonuje zmęczenie. Koncentruje się. Boże,
daj mi siłę modlić się za tych braci i siostry, których nigdy
więcej nie zobaczę.
W pierwszej ławce wśród dziecięcych druhen zauważa
dziewczynkę dotkniętą mongolizmem. Zazwyczaj taką rolę
pełnią normalne dzieci, chłopcy i dziewczynki, wszyscy
pięknie wystrojeni. Obecność tego dziecka w pewnym sensie
dodaje mu otuchy. Tego się nie spodziewał po pannie młodej,
w jego mniemaniu osobie, która nadzwyczaj się troszczyła o
to, aby uroczystość była wyrafinowanym, doskonałym w
każdym calu przedstawieniem. Zdawała się zresztą dużo
bardziej przejmować materialną niż duchową stroną
ceremonii. Dlatego właśnie uważał ją za irytującą, a szczerze
mówiąc - za antypatyczną. Zbyt pochopnie ją osądził.
Obecność dziewczynki z mongolizmem wśród dziecięcych
druhen dowodzi godnej szacunku otwartości umysłu.
Jeszcze kilka minut do wejścia młodej pary. Fotograf robi
zdjęcia dzieciom grzecznie siedzącym w ławkach. Nawą
zbliża się młoda kobieta. Nie ma cienia wątpliwości: to siostra
panny młodej. Podobieństwo jest uderzające. Nachyla się do
dziewczynki z mongolizmem, podnosi ją, ująwszy za rękę, i
każe jej się przesiąść na miejsce większego chłopca w drugiej
ławce. Jest uśmiechnięta, władcza, skuteczna. W parę sekund
głowa dziewczynki niknie za plecami większego od niej
chłopca. Dzieci wiercą się w ławkach, ale kobieta jednym
spojrzeniem je ucisza, po czym gestem daje znak fotografowi,
że może kontynuować. I wraca, pewna siebie i elegancka, na
swoje miejsce kilka ławek dalej.
A Bertrandowi jakby w serce wetknięto zatrutą szpilę. Ty
f r a n c o! myśli.
W tejże chwili do kościoła wkracza Inny, niewidzialny,
wnoszący chłód, poprzedzając nieznacznie wejście
nowożeńców.
Trzeba mu stawić czoło. Bertrand nie może pozwolić, by
opadły go złe myśli. Nie może się poddać wpływowi. Kimże
on jest, by osądzać? Kimże jest, by potępiać? Udzieli
sakramentu małżeństwa jak należy.
Panie, daj mi siłę. Rozprosz ciemność, która mnie otacza.
Pomóż mi modlić się za grzeszników, których Chrystus
odkupił swoim męczeństwem.
Teraz nowożeńcy stoją przed nim skupieni, poważni; on
zaś czuje, że na powrót ogarnia go spokój. Dziękuje Panu
Bogu, że go wysłuchał. Może zacząć. Rozpoczyna rytuał
tylekroć powtarzany: postępuje naprzód trzy kroki, rozkłada
ramiona na znak powitania i uśmiecha się dobrotliwie.
Wypowiada zdania, które zna na pamięć, lecz wygłasza je
szczerze, z przekonaniem. Serdecznie wita przybyłych do
domu Bożego, i to nie są czcze słowa. Mówi o wadze
sakramentu, który zostanie tu udzielony, o swojej radości z
przybycia Berengere i Vincenta, i to nie są czcze słowa.
Zaczyna się śpiew na wejście:
Chcesz, rozpalisz i rozognisz,
serca wzniesiesz na wysokość,
w ciemność rzucisz blask pochodni
i rozproszysz grzechu mroki.
Zgromadzeni podejmują słowa. Dobrze, to mu pomoże,
będzie wsparciem.
Naszą nicość odbudujesz
w najpiękniejsze znów struktury,
tchnieniem swoim świat przesnujesz
w szeleszczących modlitw sznury.
Nie do wiary, jak bardzo te słowa dodają mu otuchy.
Bertrand odnosi wrażenie, że słyszy je pierwszy raz w życiu.
Z mgieł konkretny kształt wywodzisz
i z chaosu piękno ładu.
Tyś spokojem wśród niezgody,
w bezradności Tyś jest radą.
Ta pieśń to znak od Boga. Właśnie coś takiego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]