[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na jedno czułe słowo, powiedziałby: "Kocham cię", oczywiście, nie wróciłabym do niego, ale coś bym mu
przyjemnego powiedziała, rozstalibyśmy się jak przyjaciele; czekałam, czekałam, wziął mnie za ramię,
nie broniłam się, Rirette była wściekła, to nieprawda, że on wyglądał jak orangutang, ale ja wiedziałam,
że ona coś takiego sobie myśli, patrzyła na niego zezem, takim złym wzrokiem, to aż dziwne, że tyle
złości w niej siedzi, a ja mimo to, jak mnie wziął za ramię, to nie wyrwałam się, ale on nie m n i e chciał
sprowadzić z powrotem do domu, tylko swoją ż o n ę, bo się ze mną ożenił i jest moim mężem; zawsze
mnie poniżał, mówił, że jest inteligentniejszy ode mnie, to wszystko, co się stało, stało się z jego winy,
gdyby mnie tak z góry nie traktował, tobym przy nim została na zawsze. Jestem pewna, że wcale teraz
za mną nie tęskni, nie żałuje, nie płacze, tylko jest wściekły, ot co, i zadowolony, bo ma łóżko sam dla
siebie, może wygodnie rozciągnąć swoje długie nogi. Chciałabym umrzeć. Tak się boję, że będzie o mnie
zle myślał; nic mu nie mogłam wytłumaczyć, bo była z nami Rirette, paplała bez przerwy, wyglądała na
zupełnie zhisteryzowaną. Teraz pewnie się puszy, że była taka odważna, mój Boże, wielka mi sztuka z
Henrykiem, który jest łagodny jak baranek. Pójdę do niego. Nie mogą mnie przecież zmusić, żebym go
rzucała jak psa.
Wyskoczyła z łóżka i przekręciła kontakt. Pończochy i kombinacja, wystarczy. Nawet się nie
uczesała, tak się śpieszyła. Ludzie nawet nie będą wiedzieli, że nic nie mam pod spodem, mój płaszcz
jest taki długi. Algierczyk - zawa-chała się, serce zaczęło łomotać w piersi - będę go musiała obudzić,
żeby mi drzwi otworzył. Schodziła cichutko po schodach, ale stopnie trzeszczały głośno, jeden po drugim;
zastukała w oszklone drzwi portierni.
- Co takiego? - spytał Algierczyk. Oczy miał zaczerwienione, czuprynę zmierzwioną, nie wyglądał
zbyt groznie.
- Niech mi pan otworzy drzwi - powiedziała sucho Lulu. W kwadrans pózniej dzwoniła do mieszkania
Henryka.
- Kto tam? - spytał Henryk przez drzwi.
- To ja.
Nie odpowiada, nie chce mnie wpuścić do mojego własnego domu. Ale będę tarabanić w drzwi, póki
nie otworzy, ustąpi, przestraszy się sąsiadów. Po chwili drzwi uchyliły się i ukazał się .w nich Henryk,
miał zmiętą twarz, pryszcz na nosie; był w pidżamie. ,,Wcale się nie kładł" - pomyślała Lulu z czułością.
- Nie. chciałam w taki sposób się z tobą rozstawać, chciałam ciebie jeszcze zobaczyć.
Henryk ciągle milczał. Lulu weszła do mieszkania popychając go lekko. Jaki on jest niezręczny,
zawsze się pęta tak jakoś pod nogami, patrzy na mnie okrągłymi oczyma, zwiesił ręce, nie wie, co robić
ze swoim ciałem. Cicho bądz, no cicho, widzę, że jesteś wzruszony i słowa nie możesz powiedzieć. Z
wysiłkiem łykał ślinę; Lulu musiała sama zamknąć drzwi.
- Chcę, żebyśmy się rozstali jak przyjaciele - rzekła.
Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, prędko obrócił się na pięcie i uciekł. Co on wyprawia?
Nie śmiała za nim iść. Czy on płacze? Dosłyszała nagle kaszel: jest w klozecie. Gdy wrócił, uwiesiła mu
się na szyi i pocałowała go mocno w usta: czuć go było wymiotami. Lulu wybuchła płaczem.
- Zimno mi - powiedział Henryk.
- Połóżmy się do łóżka - zaproponowała pochlipując
- mogę zostać do jutra rana.
Położyli się i Lulu zaczęła się trząść w spazmatycznym szlochu, bo odnajdywała swój pokój i swoje
wygodne, czyste łóżko i czerwony odblask na szybie. Myślała, że Henryk wezmie ją w ramiona, ale nic
podobnego: leżał nieruchomo wyciągnięty, jak patyk wsadzony do łóżka. Równie sztywny jak wtedy,
kiedy rozmawia ze Szwajcarami. Wzięła w ręce jego głowę i popatrzyła mu prosto w oczy. "Ty jesteś
czysty, Henryk, ty jesteś czysty." Zaczął płakać.
- Jaki ja jestem nieszczęśliw7y - powiedział - nigdy jeszcze nie byłem taki nieszczęśliwy.
- I ja też nie - powiedziała Lulu.
Płakali długo. Po pewnym czasie zgasiła światło i złożyła mu głowę na ramieniu. Gdyby tak mogli
pozostać na zawsze: czyści i smutni, jak dwoje biednych sierot; ale to niemożliwe, nie ma tak w życiu.
%7łycie jak wielka wezbrana fala rzucało się na Lulu i wydzierało ją z ramion Henryka. Jego ręka, jego
wielka ręka. Jest dumny ze swoich rąk, że takie duże; powiada, że potomkowie starych, dobrych rodów
mają zawsze duże kończyny. Nie będzie już brał mojej talii w dłonie
- troszkę mnie to łaskotało, ale byłam dumna, że mógł prawie złączyć palce. To nieprawda, że on
jest impotent, on jest tylko taki czysty, czysty - no i troszkę leniwy. Uśmiechała się przez łzy i pocałowała
go w podbródek.
- Co ja powiem swoim rodzicom? - spytał Henryk.
- Mama tego nie przeżyje.
Pani Crispin nie tylko to przeżyje, ale jeszcze będzie triumfować. Będą o mnie mówić przy obiedzie,
z wielce zgorszonymi minami, wszyscy, w piątkę, jak ludzie, którzy mogliby wiele o tym powiedzieć, ale
nie chcą z powodu szesnastoletniej dziewczyny, która siedzi przy stole i która jest jeszcze za młoda na
to, żeby o pewnych sprawach przy niej głośno mówić. Ale będzie triumfować, bo ona będzie wszystko
wiedziała, ona zawsze wie wszystko i nie znosi mnie. Co za błoto! I pozory są przeciwko mnie.
- Nie mów im od razu - błagała - powiedz, że pojechałam na wypoczynek do Nicei.
- Nie uwierzą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]