[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kolejne ciała z czerwonymi dziurami w piersiach i drgającymi członkami ściągano z
kamiennego ołtarza i rzucano w ciemną gardziel szybu, ziejącą kilka kroków dalej. I znów na
czarnym kamieniu rozciągnięto nową ofiarę. Błysnął obsydianowy sztylet. Trysnęła fontanna
krwi i wyrwane serce podniesiono do góry.
Sigurd idący na czele piratów nie żałował, że będzie pierwszy. Gdy Conan odszedł, ciężar
dowodzenia spadł na niego. Dowódcy zaś wypadało dać swoim ludziom przykład nieugiętej
odwagi.
W końcu przyszła kolej Sigurda. Czarny wir był blisko. Stary Vanir poczuł badawcze
spojrzenie niewidzialnych oczu, pożądających jego życia i krwi.
Kapłani w zwierzęcych maskach stanęli przed nim. Byli obnażeni do pasa. Ich torsy i ramiona
spływały szkarłatem. Szponiaste palce wpiły się w ciało Sigurda. Za moment oprawcy
rozciągnęli jego olbrzymie cielsko na mokrym kamieniu. Oczy połyskujące w szczelinach
masek
były szkliste i mętne, a spojrzenia niewidzące.
Sigurd leżąc na plecach wpatrywał się w wirującą nad nim ciemność. Mocne ręce trzymały
jego nadgarstki i kostki nóg. Teraz w polu widzenia pojawił się ofiarnik, łypiący oczami spod
kłębowiska lśniących, szmaragdowych piór. %7łylaste, ociekające krwią ramię wyciągnęło się,
by
naznaczyć kudłatą pierś Vanira. Potem druga ręka podniosła do góry sztylet z czarnego
szkliwa.
Wtem uzbrojone ramię znieruchomiało. Sigurd z sykiem wypuścił oddech, który
nieświadomie zatrzymał.
Kapłan stał sztywno na tle nieba, a po chwili odwrócił głowę. Gdzieś w dole rozległ się
dziwny dzwięk, jakby uderzenie w olbrzymi dzwon, wybijający chwilę przeznaczenia.
Siedzący
na tronie Hierarcha przerwał swą inkantację.
U podnóża piramidy zabrzmiał głośny szmer, jak gdyby wszyscy Antillianie naraz wciągnęli
powietrze. Chwilę pózniej buchnął wrzask.
Ofiarnik zapatrzył się na coś dziejącego się na placu wokół piramidy. Sigurd usłyszał głęboki,
donośny ryk, przypominający basowy skrzek krokodyla z Kush, ale o wiele dłuższy i
głośniejszy.
Czterej kapłani trzymający Sigurda puścili go i też zagapili się na widowisko rozgrywające
się
w dole. Chwytając jeden drugiego za rękę, wskazywali coś sobie i trajkotali podekscytowani.
W
tym momencie piraci oprzytomnieli. Złowrogi nastrój prysł, a wraz z nim przepadł
hipnotyczny
trans paraliżujący pragnienie desperackiej walki o życie.
Sigurd sturlał się z ofiarnego ołtarza. Yasunga zaciskając z wysiłku białe zęby, zerwał pęta i z
rozmachem zdzielił pięścią w twarz roztargnionego ofiarnika. Ten zachwiał się i bez jęku
runął
na kamienie w dole.
Sigurd działał szybciej niż kiedykolwiek w życiu. Jednym susem dopadł zaskoczonego
Hierarchę. Włochate dłonie zacisnęły się na chudym karku i zanim ktokolwiek zdążył
zareagować, zachrzęścił łamany kręgosłup.
Oddają skrwawione zródło życia
wrzącej chmurze ciemności.
Milczący tłum stoi odrętwiały,
oszołomiony, ślepy i na wpół umarły.
 Proroctwo Epemitreusa
18
BRAMY PRZEZNACZENIA
Rzucając się naprzód, Conan uderzył swą kamienną maczugą z odwagą, jaką daje
beznadziejna sytuacja. Trafił w pysk najbliższego gada. Stalaktyt złamał się z trzaskiem, a
jego
grubszy koniec upadł na ziemię.
Sycząc wściekle, smok cofnął się szczerząc zęby i bijąc ogonem. Nigdy dotąd żadne mięso
nie
zadało mu tak bolesnego szturchnięcia w nozdrza! Smok nie miał doświadczenia w walce z
żywą
zdobyczą i uderzenie zdziwiło go i rozgniewało w równym stopniu.
Broń Conana skróciła się teraz do dwustopowego kolca z wapienia. Wystarczało to jednak, by
dzgnąć w któreś z wielkich żółtych ślepi patrzących na niego z półkola łuskowatych łbów.
Jeśli
cios byłby dostatecznie dokładny i silny, to ostry szpic mógłby dotrzeć nawet do niewielkiego
mózgu. Conan nie wierzył jednak, że to go zdoła ocalić, gdyż takie powolne stwory
potrzebowały
dużo czasu, by stwierdzić, że są martwe.
W końcu do smoków dotarło, że będą musiały walczyć. Ogromne jaszczury ruszyły trzymając
się blisko siebie. Conan uniósł się na palcach i trzymając kolec jak sztylet wypatrzył cel.
Nagle smoki stanęły. Przez otwór w stropie sali wpadł do środka jakiś kształt i z głuchym
łomotem wylądował na plamie światła na podłodze. Były to nagie zwłoki, w których piersiach
ziała ogromna rana.
Smok uderzony przez Conana pochrząkując odwrócił się i ruszył do trupa kołyszącym się
krokiem. Widać takie, nie stawiające oporu jedzenie odpowiadało mu bardziej niż to, które
szturchało w nos, gdy próbowało się je zjeść! Kiedy pierwszy smok zawrócił, wszystkie
pozostałe bezmyślnie podążyły za nim na środek sali.
Niebawem pod wylotem szybu biegnącego od ofiarnego ołtarza rozgorzały zmagania o dostęp
do trupa. Dwa smoki chwyciwszy ciało zębami za dwa końce, chrząkając i wykrzywiając
grube
szyje, usiłowały wyrwać zdobycz z pyska przeciwnika. Pozostałe dreptały dookoła starając
się
odgryzć choćby kawałek trupa.
Wreszcie ciało rozerwało się z trzaskiem. Dwa smoki, które pierwsze chwyciły zwłoki,
odsunęły się na bok, by przełknąć swoje porcje, reszta zaś stłoczyła się poszukując
wnętrzności, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl