[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nia, na Å›rodku niski stół, a na nim miseczka owo­
ców. Podłogę przykrywał zniszczony dywan.
Spicie tutaj?
- Tak, to nasza dziupla. Dobrze nam tu, w każ­
dym razie teraz, latem.
Reina usiadła, podsunęli jej owoce. Przypominały
wiśnie, były jednak słodsze od tych, które znała.
- Opowiadaj! - prosił podniecony Benjamin. - Ja-
124
kie wieści przywozisz z domu? Słyszałem o tym
i owym, ale nic o Vildegârd. Jak siÄ™ miewa matka?
A ojciec? Czy biodro wciąż tak samo go boli?
Reina usiadÅ‚a wygodniej na Å‚awie, stopy swobod­
nie oparła o stół.
- Cóż, żyją tak jak zawsze. Mama pracuje teraz
spokojniej, wykonuje tylko swoje obowiÄ…zki jako
akuszerka. A tatuÅ›... jest taki jak przedtem. %7Å‚wawy
i radosny, tak mi siÄ™ przynajmniej wydaje, ale... ma­
my też gościa. Ona ma na imię Tindir...
- Co to za jedna?
Rafael zaciekawiony także wychylił się w przód.
- Ach, to długa historia, Benjaminie, na pewno ci
siÄ™ spodoba. Ale czy wy nie musicie pracować? Chy­
ba jeszcze zostaÅ‚o wam kilka godzin do odpoczyn­
ku? Nie mogÄ™ wam przeszkadzać, przecież tak do­
brze przyjęto mnie tu, na dworze.
- O, nie sÄ…dzÄ™, żeby mieli coÅ› przeciwko temu, by­
Å›my wczeÅ›niej zrobili sobie wolne, skoro nas odwie­
dziłaś, Reino. Muszę przyznać, że właściwie mamy
dużo swobody. Oni wiedzÄ…, że mnóstwo innych lu­
dzi chętnie nas zaangażuje, jeśli uznamy, że ktoś za
mocno nas przyciska.
Reina zauważyła, że chłopcy wymieniają wesołe
spojrzenia. Znali swoją wartość. Ich sława rozniosła
siÄ™ szeroko i na zamożniejszych dworach dobrze wie­
dziano, kto potrafi wykonać najpiękniejsze zdobienia
i meble. Niektórzy twierdzili, że są wręcz ładniejsze
od tych, które trzeba było sprowadzać aż z Francji!
- To świetnie - ucieszyła się Reina i sięgnęła po
jeszcze jednÄ… garść owoców. - Wobec tego powin­
nam raczej wrócić do dworu po podarki, które dla
was przywiozłam!
125
Rafael nic na to nie powiedział.
Ale w jego oczach płonął ogień.
Reina nagle wystraszyła się konfrontacji, która
przecież musiała nastąpić.
Dla dobra Aurory.
Kiedy Niels Knagenhielm przyjechał na dwór, by
w imieniu Joachima sprawdzić stan gospodarstwa,
Reina tak go oczarowaÅ‚a, że natychmiast zaczÄ…Å‚ na­
legać, by wydać dla niej przyjęcie. Sam mieszkał we
dworze Stedje razem z żoną Dorothea. Towarzyszył
mu syn, Hans, małomówny, najwyrazniej bardzo
ostrożny mÅ‚ody czÅ‚owiek o podbródku Å›wiadczÄ…­
cym o słabości charakteru.
- Mam wrażenie, że panią znam! A już na pewno
znałem pani babkę. W Kopenhadze wciąż się o niej
mówi, jestem tego pewien. Tak, tak, cóż to była za
kobieta z tej Marji!
- Marja to moja prababka, znał ją pan?
Roześmiał się.
- A któż jej nie znał? W każdym razie wszyscy,
którzy studiowali w Kopenhadze. Tak, tak, sam tam
byÅ‚em w mÅ‚odoÅ›ci, od tysiÄ…c siedemset czterdzieste­
go trzeciego roku, a już niedługo mój młodszy brat
Christen pójdzie w moje Å›lady. Ma zaledwie dwana­
ście lat, a już wie, kim chce być: prawnikiem!
Reina z uznaniem pokiwała głową.
- Jak wspaniale! Ale... moja babka... co pan o niej
pamięta?
Knagenhielm pogładził się po wygolonej brodzie.
W oczach pojawiło się coś na kształt rozmarzenia.
- To... to długa historia. Zajmiemy się nią pózniej.
Teraz chciałbym się dowiedzieć czegoś o pani, pa-
126
nienko Reino. Czy jest pani zadowolona ze swojego
pokoju?
Reina podziÄ™kowaÅ‚a wylewnie, on Å‚askawie poki­
wał głową.
- Muszę mieć pewność, że nie przyniosę wstydu
gospodarzowi, Joachimowi. On bardzo dobrze by
paniÄ… przyjÄ…Å‚. Prefekt zawsze troszczy siÄ™ o to, aby
gościom było wygodnie w jego dworze.
- O, nie ma o to żadnej obawy - oÅ›wiadczyÅ‚a Re­
ina krótko.
Mężczyzna cmoknął.
- Boję się, że on może mieć pewne kłopoty... Po
buncie stale musi być do dyspozycji. Ba, mówi się,
że prefekt żałuje swej decyzji.
Owszem, Reina słyszała o tym, że Joachim Kna-
genhielm zwróciÅ‚ siÄ™ do szefa izby skarbowej z pro­
pozycją podziału bergeńskiego okręgu centralnego.
Stary jedynowładczy prefekt pobłogosławił pomysł
i od tamtej pory przedstawiciel potężnego rodu Kna-
genhielmów również piastował stanowisko prefekta.
- Przywożę pozdrowienia od pani Catrine - po­
wiedziała Reina. - Dobrze jej się żyje, tęskni jednak
za swojÄ… rodzinÄ…, za siostrami...
Mężczyzna westchnął:
- O, tak, biedaczka. Doprawdy, nie jest jej lekko.
Ten jej małżonek... No cóż, nigdy nie cieszyliśmy się
z tego powinowactwa - oświadczył z troską. - Ale, ale,
proszÄ™ mi powiedzieć, co panienka myÅ›li o pracy swe­
go brata, to naprawdę zdolny chłopak, prawda?
Oczywiście nie mogła postąpić inaczej, jak tylko
uśmiechnąć się z wdzięcznością.
- Cieszymy się, że jest pan zadowolony. Miejmy
nadzieję, że gospodarz także...
127
- Och, na pewno będzie bardziej niż zadowolony.
Jeśli w ogóle kiedykolwiek położy się spać w tym
łóżku - mruknął Niels.
Rzeczywiście był to bardzo wystawny obiad. Gdy
wieczór siÄ™ zaniebieszczyÅ‚, wprowadzono ich do ol­
brzymiej ukwieconej sali. Wielka jadalnia stanowiła
jakby odrębny świat. Na spotkanie wyszły im białe
obrusy i połyskujące kryształy. Niels musiał niezle
popędzić służących, z kuchni dochodziły zapachy
gorących dań, potrawy przyniesiono na wielkich
srebrnych półmiskach.
ZaprosiÅ‚ też jeszcze innych goÅ›ci, prawdopodob­
nie z najwiÄ™kszych okolicznych dworów. BÅ‚yszcza­
ły guziki przy mundurach, Reina dostrzegła też co
najmniej jednego mężczyznę w kościelnych szatach.
Rozmowa była ciekawa, tylko Benjamin siedział
milczÄ…cy, skupiony na kieliszkach z winem i tej odro­
binie jedzenia, w której nie przestawał dłubać. Reina
spostrzegÅ‚a, że brat nie najlepiej siÄ™ czuje w tak sztyw­
nym towarzystwie, być może zdawał sobie sprawę, że
do niego nie pasuje w swej prostej czarnej kamizelce
i niczym nie ozdobionej białej lnianej koszuli.
Za to Rafael czuł się jak ryba w wodzie.
Stale zabieraÅ‚ gÅ‚os, z poczÄ…tku ten i ów z dostoj­
nych gości unosił brwi w zdumieniu, widząc taką
Å›miaÅ‚ość. RzemieÅ›lnik przy stole wÅ‚aÅ›ciciela ziem­
skiego! W dodatku zwraca się do szacownych gości,
jakby był im równy!
Ale chłopak był dowcipny i miał cięty język.
Z opowiadanych przez niego historyjek śmiał się
i pastor, i szlachcice.
W dodatku wystroił się w koszulę o barwie pur-
128
pury, dÅ‚ugi frak i obcisÅ‚e niebieskie spodnie z barw­
nymi wstążkami, powiewającymi nad łydką.
Cóż to za rzemieślnik! Czy w istocie prawdą było
to, co mówiły plotki, że był synem jakiegoś barona?
MuszÄ… o tym porozmawiać pózniej, teraz dość mie­
li zajęcia ze wznoszeniem nieustających toastów
i ściąganiem z półmisków najsmaczniejczych kąsków.
Kiedy wieczór wreszcie dobiegÅ‚ koÅ„ca, Reina czu­
ła się otumaniona i umęczona. Pragnęła tylko spać,
spać długo i wygodnie w świeżym, chłodnym łóżku.
Benjamin pocałował ją na dobranoc.
- Porozmawiamy więcej jutro. Ja... chyba wypiłem
za dużo wina. Wybaczcie mi, proszę...
Na niepewnych nogach powlókÅ‚ siÄ™ przez podwó­
rze, z ust nie znikał mu błogi uśmieszek. Widać było,
że ulgÄ™ przynosi mu sama myÅ›l o tym, że już niedÅ‚u­
go będzie mógł zrzucić z karku jedwabną kamizelkę
i rozpiąć przyciasne stare odświętne spodnie.
Rafael ujął dziewczynę za rękę.
- Dobranoc, Reino.
CzytaÅ‚a w jego twarzy z radoÅ›ciÄ… pomieszanÄ… ze stra­
chem.
Nie mogło być tak, jak się tego obawiała. Ten
dumny chÅ‚opak, który wÅ‚aÅ›nie ujÄ…Å‚ jÄ… za rÄ™kÄ™ i spra­
wił, że między nimi zaiskrzyło...
To był przyjaciel kobiet, potrafił kochać kobietę,
nawet jeśli twierdził co innego.
Dech zaparło jej w piersiach, zmienił się wyraz
twarzy. Przesłoniła się dłonią, udając, że ziewa.
- Rzeczywiście, jestem zmęczona - powiedziała cicho.
- A więc do zobaczenia.
- Tak, dziękuję.
On stał jeszcze przez moment, Reina poczuła, że
129
palą ją policzki. Rafael wyglądał tak, jakby chciał ją
o coś spytać, najwyrazniej jednak ugryzł się w język
i obrócił na pięcie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl