[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szczerze troszczyła się o spokój ducha Gerdy, nie zostałabym kochanką
Johna? Pan nie rozumie. To nie było tak. Ja nie zrujnowałam jego
małżeństwa. Byłam tylko& jedną z wielu.
- Tak po prostu? Spojrzała na niego surowo.
- Nie, nie, nie! To nie tak, jak pan myśli. I właśnie to mnie gryzie.
Wszyscy będą sobie zle myśleli o Johnie, a to nieprawda. Dlatego przyszłam
do pana. Miałam nadzieję, że może pan to zrozumie. To znaczy, zrozumie,
kim był John. Już widzę, jak to będzie; te tytuły na pierwszych stronach
gazet:  Sercowe sprawy lekarza & Gerda, ja, Veronica Cray. John nie był
taki. Niewiele myślał o kobietach. Dla niego najważniejsza była praca. Tylko
to go naprawdę interesowało, podniecało. Praca była przygodą jego życia.
Gdyby ktoś spytał Johna, o jakiej kobiecie myśli najczęściej, wie pan, co by
powiedział? O pani Crabtree.
- Pani Crabtree? - zdziwił się Poirot. - Kim jest pani Crabtree?
Henrietta odpowiedziała na to pytanie głosem, w którym słychać było
jednocześnie śmiech i łzy:
- To staruszka, brzydka, brudna, zwiędła i nieuprzejma. John bardzo
ją sobie cenił. Jest pacjentką szpitala pod wezwaniem świętego Krzysztofa.
Ma chorobę Ridgewaya. To bardzo rzadka przypadłość. Kończy się śmiercią.
Nie ma na nią lekarstwa. Ale John był bliski znalezienia tego lekarstwa. Nie
potrafię panu tego wyjaśnić, to bardzo skomplikowane; chodzi o wydzielanie
jakiegoś hormonu. John eksperymentował, a pani Crabtree była jego
ukochaną pacjentką. Widzi pan, ona ma w sobie wolę życia i bardzo lubi
Johna. Walczyli razem. Choroba Ridgewaya i pani Crabtree od miesięcy
niepodzielnie zajmowały uwagę Johna. Nic więcej się nie liczyło. Takim
lekarzem był John. Te wszystkie otyłe, zamożne pacjentki z Harley Street to
uboczna sprawa. Najważniejsza była naukowa dociekliwość. Bardzo bym
chciała, żeby pan to zrozumiał.
Uniosła ręce w geście dziwnej rozpaczy. Poirot spostrzegł, że Henrietta
ma piękne, wrażliwe dłonie.
- Odnoszę wrażenie, że pani to doskonale rozumie - powiedział.
- Tak, ja to rozumiałam. John przychodził do mnie i opowiadał. Mówił
bardziej do siebie niż do mnie. W ten sposób porządkował myśli. Czasem
wpadał w rozpacz. Nie wiedział, jak sobie poradzić ze zwiększoną
intoksykacją& i nagle wpadł na pomysł, żeby połączyć dwie metody leczenia.
Nie potrafię tego panu wyjaśnić. To przypominało bitwę. Nie potrafi pan sobie
wyobrazić tej furii, napięcia, a czasem nawet cierpienia& Tego zmęczenia.
Przez chwilę milczała, wspominając to, co minęło.
- Zdaje się, że pani sporo wie o tej chorobie - zdziwił się Poirot.
Henrietta pokręciła głową.
- Nie. Tylko tyle, ile potrzebowałam, żeby rozumieć Johna. Kupiłam
książki, żeby o tym poczytać.
Znów milczała. Twarz jej się rozpogodziła, usta rozchyliły. Wspomina -
pomyślał Poirot. Potem, z westchnieniem, Henrietta wróciła do
rzeczywistości. Spojrzała na Poirota ze smutkiem.
- Szkoda, że nie mogę panu tego wytłumaczyć&
- Ależ już mi pani wytłumaczyła.
- Naprawdę?
- Tak. Potrafię rozpoznać prawdę, kiedy ją słyszę.
- Dziękuję; ale inspektorowi Grange owi tego tak łatwo nie wytłumaczę.
- Raczej nie. Jego będzie interesował bardziej osobisty aspekt tej
znajomości.
- A przecież to było nieważne& Całkiem nieistotne -powiedziała
Henrietta z przekonaniem. Poirot uniósł brwi.
- Naprawdę! - odparła jego milczące oskarżenie. - Widzi pan, w końcu
zaczęłam mu przeszkadzać. Zaczai dostrzegać we mnie kobietę i to mu
przeszkadzało myśleć. Zaczął się bać, że może mnie pokochać. John nie
chciał nikogo kochać. Sypiał ze mną po to, żeby o mnie nie myśleć. Chciał,
żeby wszystko było lekkie, łatwe i przyjemne; jak inne jego romanse.
- A pani& - Poirot przyglądał się jej uważnie. - Pani to wystarczało?
Henrietta wstała. Kiedy się odezwała, głos znów miała oschły.
- Nie, nie wystarczało. Jestem tylko człowiekiem& Poirot odczekał
chwilę, zanim powiedział:
- W takim razie, dlaczego&
- Dlaczego? - Spojrzała mu prosto w oczy. - Chciałam, żeby John był
zadowolony; żeby miał wszystko, czego zapragnie. Chciałam, żeby mógł się
spokojnie zajmować tym, co miało dla niego znaczenie: pracą. Skoro nie
chciał cierpieć, nie chciał się otworzyć, zgadzałam się na to. Poirot potarł
nos.
- Wspomniała pani o Veronice Cray. Ona też była przyjaciółką Johna
Christowa?
- W sobotę zobaczył ją po raz pierwszy od piętnastu lat.
- Znał ją piętnaście lat temu?
- Byli zaręczeni i mieli się pobrać. - Henrietta zawróciła i usiadła na
sofie. - Widzę, że muszę to wyjaśnić. John bardzo kochał Veronicę. Veronica
to suka. Egoistka, nie mająca sobie równych. Zażądała, żeby John
zrezygnował ze wszystkiego, na czym mu zależało, i do końca życia był tylko
mężem pani Veroniki Cray. John z nią zerwał i miał rację. Ale bardzo z tego
powodu cierpiał. Myślał tylko o tym, żeby się ożenić z kobietą niczym nie
przypominającą Veroniki. I wziął ślub z Gerdą, którą można by nieelegancko
nazwać krową. Było mu dobrze; czuł się bezpieczny, ale, co nietrudno było
przewidzieć, pewnego dnia ta krowa zaczęła go irytować. Miał liczne
romanse, ale nigdy nie było to nic ważnego. Gerda nic o tym nie wiedziała.
Jednak, moim zdaniem, od piętnastu lat z Johnem było coś nie tak i miało to
związek z osobą Veroniki. Nigdy o niej nie zapomniał; i nagle w sobotę znów
się spotkali.
Po dłuższej przerwie Poirot powiedział z rozmarzeniem:
- Poszedł ją odprowadzić i wrócił do The Hollow o trzeciej nad ranem.
- Skąd pan wie?
- Pokojówkę bolał ząb.
- Lucy ma zbyt liczną służbę - powiedziała Henrietta.
- Pani też o tym wiedziała.
- Tak.
- Skąd?
Henrietta zawahała się chwilę, zanim odpowiedziała.
- Wyglądałam przez okno i widziałam, kiedy wrócił.
- Ból zęba?
Henrietta uśmiechnęła się.
- Całkiem inny ból, panie Poirot.
Wstała i podeszła do drzwi.
- Pójdę z panią - powiedział Poirot.
Przeszli na drugą stronę drogi i weszli przez furtkę na teren porośnięty
młodymi kasztanowcami.
- Nie musimy przechodzić obok basenu - powiedziała Henrietta. -
Możemy skręcić w lewo; dojdziemy do ogródka.
Wspinali się pod górę ścieżką biegnącą do lasu. Po chwili doszli do
szerszej dróżki, biegnącej powyżej kasztanowców. Kiedy dotarli do ławeczki,
Henrietta usiadła. Poirot zajął miejsce obok niej. Za plecami mieli las, a pod
sobą kasztanowy młodnik. Przed nimi wijąca się ścieżka zbiegała do miejsca,
gdzie połyskiwała błękitna woda. Poirot przyglądał się Henrietcie bez słowa.
Napięcie znikło, jej twarz złagodniała, zaokrągliła się i odmłodniała. Poirot
zaczął sobie wyobrażać, jak wyglądała w dzieciństwie.
- O czym pani myśli?
- O Ainswick.
- Co to jest Ainswick?
- Ainswick? To takie miejsce. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl