[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Franco skontaktuje się z nią, żeby podziękować albo przynajmniej
76
RS
napisze parę słów, które pomogłyby zatrzeć wrażenia z ostatniego
spotkania. Choćby coś na do widzenia. Dostała list, ale od Nica.
Dziecięcym pismem dziękował jej grzecznie za prezent. Franco
milczał.
Starając się wrócić do równowagi i nie czekać na nie wiadomo
co, odkryła w sobie dar zjadliwej samooceny. Z zawziętą ironią
przyglądała się własnym pracom. Zwietne, po prostu doskonałe.
Nigdy jeszcze jej pociągnięcia pędzlem nie miały takiej precyzji,
nigdy lepiej nie dobierała kolorów. Z najgłębszą goryczą myślała o
roli, jaką wyznaczyło jej życie. Kopistka, imitatorka. Pierwsza, ale
zawsze po kimś. Bez własnego głosu, bez indywidualności.
Skończywszy kopię obrazu Giotta, zaczęła się przygotowywać
do Veronese'a. Właśnie zagruntowywała płótno, gdy zajrzała do niej
Maria.
- Masz gościa.
- Kto to?
- Jakiś bardzo przystojny młodzieniec. Pospiesz się. Joanne
odłożyła pędzel i zrzuciła fartuch. Starała się nie robić sobie żadnych
nadziei, ale kiedy zbiegała na dół, mocno biło jej serce. To Franco,
myślała. Przyjechał, wszystko się jakoś ułoży. Otworzyła z
uśmiechem drzwi i znieruchomiała. Jej gościem był Leo.
- Przejeżdżałem przez Turyn i pomyślałem sobie, że chyba się
nie pogniewasz, jeśli wpadnę - powiedział ze swoim
charakterystycznym uśmiechem przystojniaka.
77
RS
Opanowała się i przywitała się z nim serdecznie. Szczerze go
polubiła, a nie jego wina, że nie był Frankiem. Przyjęła zaproszenie na
kolację i zdziwiło ją nawet, że się z tego ucieszyła. Wróciła do domu
o północy, co Maria uznała za śmiesznie wczesną porę.
- Powinnaś porządnie zaszaleć - powiedziała znacząco.
- To tylko znajomy - roześmiała się Joanne. - Jutro wyjeżdża z
Turynu,
- Ale wróci. Widzę, jak na ciebie patrzy.
I rzeczywiście przyjechał po tygodniu. Potraktował swoją wizytę
tak naturalnie, że po prostu bez sensu byłoby się nią przejmować.
Kiedy jednak zjawił się ponownie już za dwa dni, Joanne zaczęła
sobie uświadamiać, że pani Antonim miała rację. Zachowywał się
bardziej zaborczo, aż w końcu podczas kolacji przy świecach
powiedział:
- Przy odrobinie zachęty mógłbym się w tobie zakochać.
Opatrzył swoje słowa pełnym humoru spojrzeniem i nagle
uzmysłowiła sobie, kogo jej przypomina. Taki przed laty był Franco,
czarujący lekkoduch. Franco, który już nigdy nie miał się odrodzić.
- To jak będzie z tą zachętą? - zapytał Leo.
- A po co ci ona? Tak naprawdę kochałeś się pewnie w
Rosemary.
- Ja? - W jego głosie zabrzmiało szczere zaskoczenie. - Nigdy.
Poza tym wcale jej nie przypominasz.
- Mówiłeś na początku, że bardzo.
78
RS
- Z twarzy, owszem. Ale jesteś kimś zupełnie innym. Nigdy nie
pociągała mnie tak jak ty.
Gotowa była go pokochać już choćby za to, że zobaczył w niej ją
samą, a nie blady cień jej kuzynki. Chwilę pózniej całkowicie
zniszczył ten nastrój.
- To o to wam poszło?
- Nie rozumiem...
- Nie mógł się uwolnić od wspomnień o Rosemary? Tak było?
Kiedy odwiedziłem cię po raz pierwszy, miałaś nadzieję zobaczyć
kogoś innego. Byłaś rozpromieniona, ale uśmiech zniknął z twojej
twarzy, gdy okazało się, że to tylko ja. Aatwo odgadnąć, na kogo
czekałaś.
- Na pewno nie na niego. Prawdę mówiąc, nie sądzę, żebyśmy
się jeszcze kiedyś zobaczyli.
- Wie, że jesteś w nim zakochana?
- Nie... to znaczy... Nie powiedziałam, że jestem... A zresztą,
nieważne. On ciągle kocha Rosemary. I tak będzie zawsze.
- Czy on nie ma oczu?
- Nie dla mnie.
- Czyli że mogę mieć nadzieję. - Leo uśmiechnął się. - Nie
będziesz przecież wiecznie kochała kogoś, kto jest ślepy i głupi.
Pewnego dnia zwrócisz się do tego, kto jest ci wierny jak pies.
Zachowywał się tak swobodnie, tak serdecznie, że zaraziła się
jego nastrojem. Przyjemnie było flirtować z tym przemiłym młodym
mężczyzną, który znał miarę i nie oczekiwał od niej za wiele. Może
79
RS
istotnie mógłby się stać lekarstwem na wszystkie smutki? Zapomnieć
o Francu i pokochać Leo... Kiedy w butelce ubywało wina, a świeca
mrugała romantycznie, taka perspektywa wydawała się kusząca.
Odwiózł ją do domu swoim śmigłym sportowym samochodem, a
potem, trzymając się za ręce, wbiegli po schodkach do hallu.
- Dostanę całusa na zaliczkę? - szepnął w ciemności. - A jak
myślisz?
Pozwoliła, by wziął ją w ramiona, wierząc wbrew wszystkiemu,
że coś między nimi zaiskrzy. %7łe w ten sposób uwolni się od Franca.
Pocałował ją delikatnie, potem goręcej. Całował czarująco, tak jak
czarujący był we wszystkim, co robił, a mimo to nie czuła absolutnie
nic oprócz tego, że budzi się w nim namiętność. Nie zaprotestowała,
gdy pozwolił sobie na to i owo, mając nadzieję, że potrafi rozniecić w
niej choćby płomyk.
- Joanne - wymruczał. - Uwielbiam cię. Ty chyba też masz coś
tam dla mnie w serduszku. Czuję to...
Oszukiwał sam siebie. Jej ciało, tak ochocze i namiętne w
objęciach jednego mężczyzny, było zimne i martwe dla innych.
Gotowa już była odsunąć się i powiedzieć, że nie potrafi mu nic z
siebie dać, lecz nim zdążyła to zrobić, w hallu zabłysło światło.
Zobaczyli Franca. Patrzył na nich z ponurym, ironicznym uśmiechem.
- Ciao, Franco - odezwał się wesoło Leo. - Witam, ale doprawdy
nie miałeś się kiedy zjawić. Właśnie zaczynaliśmy się poznawać.
- Leo! - powiedziała z naciskiem Joanne.
80
RS
[ Pobierz całość w formacie PDF ]