[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tak. Od siedmiu lat.
- Boże! - Wybuchnęła śmiechem, po chwili rozpłakała się, a potem jednocześnie śmiała się i
płakała. - To niesamowite!
- Od paru dni zastanawiałem się, jak ci to powiedzieć - przyznał. - Nie byłem pewien, jak
zareagujesz. Zwłaszcza że twój stosunek do Rodriga wydawał mi się...
- Uwielbiam Rodriga, ale nie mogłabym się w nim zakochać. To tylko mój partner.
- Twój były partner - rzekł stanowczym tonem Colby.
Zmartwiła się.
- Ale...
- Żadnych ale. Od czasu do czasu Rodrigo może wpadać do nas z wizytą. Bernardette prze-
pada za nim. On za nią chyba też.
- Dziękuję, kochany jesteś.
- Wiem. - Odsłonił w uśmiechu zęby.
- Myślę, że będziemy bardzo szczęśliwi - zamruczała, przytulając się do męża.
- Na pewno, maleńka. Na pewno.
Hunterowie przyjechali z Nikki obejrzeć nową posiadłość przyjaciół.
- Strasznie mi przykro z powodu Bernie - powiedział skruszony Phillip Hunter. - Zazwyczaj
bywam bardziej ostrożny.
- Nie czyń sobie wyrzutów - pocieszył go Colby. - Prędzej czy później Dominguez znalazłaby
sposób, żeby ją porwać. To cwana baba. Kto by się spodziewał, że zgarnie dzieciaka w biały dzień,
w dodatku w miejscu publicznym.
- To prawda. Mimo to czuję się głupio... Swoją drogą, wiesz, gdzie w naszym magazynie
ukryli narkotyki?
- Znaleźliście je?
- Znaleźliśmy miejsce, nie narkotyki. Pamiętasz, jak psy obwąchiwały ścianę? Okazało się,
że przemytnicy postawili przed właściwą ścianą ścianę z dykty, a następnie ją pomalowali. To była
świetna robota. Jednym z ludzi, których Vance ochraniał, był stolarz.
- A niech to. - Colby pokręcił ze śmiechem głową. - A co z Vance'em?
- Został aresztowany i oskarżony o współudział. Sarina powinna się ucieszyć.
- Ucieszy się.
- Dominguez leży w szpitalu, pilnowana dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wkrótce, pod
obstawą policji, ona i jej kumple opuszczą Jacobsville.
- Im prędzej, tym lepiej. Ta baba chciała zabić Bernardette. Gdyby nie Grier, nie wiem, jak
by to się skończyło.
- Tak, dzięki Bogu za Griera.
- Niesamowite, że człowiek z taką przeszłością potrafi się ustatkować, zamieszkać w małym
miasteczku...
- W pewnym momencie trzeba zapomnieć o tym, co się kiedyś robiło - rzekł Hunter. - I
zacząć żyć normalnie.
- Niektórzy mają z tym problem - zauważyła Sarina, dołączając do nich. - Słyszałeś,
Phillipie, że po rozmowie z Colbym jeden z przemytników przyleciał do szeryfa, błagając go o
ratunek?
- Przecież musiałem się dowiedzieć, dokąd zabrali Bernardette. Ale od dziś obiecuję po-
prawę - oznajmił uroczyście Colby, przykładając rękę do serca.
Wybuchnęli śmiechem. Nagle Bernardette, która bawiła się z Nikki, poderwała się z ziemi i
przybiegłszy do Colby'ego, wzięła go za rękę.
- Tatusiu, muszę ci coś powiedzieć - rzekła z poważną miną.
- Dobrze, aniołku. Co takiego? Dziewczynka odciągnęła go na koniec tarasu i pchnęła na
huśtawkę. Sama usiadła obok.
- Tylko mi nie przerywaj, dobrze? - poprosiła. - Bo nauczyłam się tego na pamięć i muszę
powiedzieć jednym ciągiem.
- Dobrze - przyrzekł zaintrygowany.
- Więc słuchaj.
Zaczęła mówić w języku Apaczów. Colby zbladł. Znał te słowa. Przed wieloma laty ojciec
mu je napisał. A on wyrzucił list, nie doczytawszy go do końca. Teraz słuchał Bernardette
uważnie. Słowa wypowiadane przez córkę miały uzdrowicielską moc; usuwały mgłę sprzed oczu i
wskazywały drogę, którą powinien podążać, drogę do ojca, jakiego znał przed wieloma laty.
Bernardette zawahała się tylko raz, przy samym końcu.
- Jesteś moim synem - kontynuowała po chwili. - Bez względu na to, co będziesz w życiu
robił, zawsze będę cię kochał. Widzę cię, gdy zamykam oczy i wędruję ku ciemnościom, w których
czeka na mnie twoja matka. Tak jak ojciec przebacza dziecku, tak wielki duch wybacza wszystkim
swoim dzieciom, nawet mnie. Zawsze będę czuwał nad tobą, nad twoimi dziećmi i nad dziećmi
twoich dzieci. I zawsze będę cię kochał.
Spostrzegłszy łzy spływające z oczu ojca, dziewczynka zamilkła. Podniosła rączkę i palu-
szkami otarła mu policzki.
- Spytałam dziadka, kiedy mam ci to powtórzyć. Powiedział, że wyczuję właściwy moment.
To był ten właściwy moment, prawda, tatusiu?
- Tak, aniołku - szepnął, przyciskając usta do jej czoła. - To był ten właściwy moment.
- Kocham cię, tatusiu.
Zamknąwszy oczy, przytulił córkę do piersi. Pamiętał samotność, jaka mu od dawna
towarzyszyła, ból, jakiego doświadczał, i cierpienie, jakie zadawał. Odbył długą drogę, ale wreszcie
wyszedł na prostą. Teraz czekała go jasna przyszłość, z córką i żoną u boku.
- Jesteś smutny, tatusiu?
Ponad główką dziecka popatrzył na Sarinę, która spoglądała na niego wilgotnymi od łez
oczami.
- Nie, aniołku. Jestem bardzo szczęśliwy. - Pocałował córkę w policzek. - Ja też cię kocham.
Z całego serca.
- A mamusię?
- Mamusię też.
Kiedy uradowana pokazała w uśmiechu ząbki, wyglądała jak kopia swojego ojca.
- Wiesz co? - Pociągnął ją za kosmyk. - Mam ochotę na ogromną pizzę.
- Ja też! - zawołała, zeskakując z huśtawki.
Wstał. Czuł się dwadzieścia kilogramów lżejszy, jakby wielki kamień spadł mu z serca. Miał
nadzieję, że ojciec widzi go teraz szczęśliwego, w otoczeniu rodziny. Był prawie pewien, że tak jest.
Trzymając córkę za rękę, otoczył ramieniem Sarinę. Człowiek, który kocha i jest kochany, niczego
więcej nie potrzebuje.
Tak, niczego więcej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]