[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pomagałaby im przy odrobinie brudnej roboty.
- Naprawdę myśli pan?...
- Myślę o wielu rzeczach - odpowiedział Quimper. - Ale muszę być ostrożny. To jest właśnie
najgorsze w zawodzie lekarza. A teraz idzmy dalej. Kurczę w curry. Jadła to pani?
- Nie. Zauważyłam, że jeśli gotuje się curry, to człowiek najada się samym zapachem.
Oczywiście, spróbowałam doprawiając. Zjadłam zupę i tylko trochę sosu.
- Jak podała pani sos?
- W osobnych sosjerkach.
- A teraz, co zostało oczyszczone?
- Jeśli chodzi panu o zmywanie, to wszystko zostało umyte i odłożone na miejsce.
Doktor Quimper jęknął:
- Jest coś takiego, co nazywa się nadgorliwością.
- Tak, rozumiem, ale to się już nie odstanie.
- Może coś jeszcze z tego pani ma?
- Zostało trochę curry w misce w spiżarni. Planowałam, że użyję go dziś wieczorem. Zostało
też trochę zupy grzybowej. Nie zostało nic sosu i z przystawki.
- Wezmę curry i zupę. A co z ćatni? Było też ćatni?
- Tak, resztka jest w jednym z tych kamionkowych pojemników.
- Wezmę je również.
Wstał: - Idę teraz rzucić na nich jeszcze raz okiem. Ale czy może pani utrzymać fortecę do
rana? Doglądać ich wszystkich? Mogę tu przysłać pielęgniarkę, dokładnie poinformowaną,
przed ósmą rano.
- Chcę, żeby powiedział mi pan wprost. Czy myśli pan, że to zatrucie pokarmowe czy... czy...
cóż, trucizna?
- Już pani mówiłem. Lekarze nie mogą myśleć - muszą być pewni. Jeżeli będzie pozytywny
rezultat badań tych próbek żywności, będę mógł pójść dalej. W innym wypadku...
- W innym wypadku? - powtórzyła Lucy.
Doktor Quimper położył rękę na jej ramieniu:
- Niech się pani opiekuje szczególnie dwojgiem osób. Nie chciałbym, żeby coś stało się
Emmie... - jego głos drżał uczuciem, którego nie dało się ukryć.
- Nawet nie zaczęła jeszcze żyć - powiedział. - Tacy jak Emma Crackenthorpe są solą tej
ziemi... Emma, cóż, Emma wiele dla mnie znaczy. Nigdy jej tego nie powiedziałem, ale
zrobię to. Proszę się nią opiekować.
- Może pan być pewien.
- I niech się pani troszczy o starego. Nie mogę powiedzieć, żeby to był mój ulubiony
podopieczny, ale jest moim pacjentem, i niech mnie cholera, jeśli pozwolę go sprzątnąć z tego
świata tylko dlatego, że jeden czy drugi z jego nieprzyjemnych synów - albo może wszyscy
trzej - chcą go usunąć z drogi, żeby zagarnąć pieniądze.
Spojrzał na nią nagle pytająco:
- Za dużo powiedziałem. Proszę mieć oczy szeroko otwarte, dobra dziewczyno, a co
najważniejsze, trzymać usta na kłódkę.
V
Inspektor Bacon był najwyrazniej wytrącony z równowagi.
- Arszenik? - spytał. - Arszenik?!
- Tak. Był w curry. Tu jest reszta curry - dla pańskiego kumpla do zbadania. Testowałem to
tylko z grubsza, niewielką ilość, ale wynik był jednoznaczny.
- A więc działa tu truciciel?
- Tak by się zdawało - powiedział beznamiętnie doktor Quimper.
- I mówi pan, że to dotknęło wszystkich, oprócz tej panny Eyelesbarrow?
- Oprócz panny Eyelesbarrow.
- Nie wygląda to dla niej zbyt dobrze...
- A jaki mogłaby mieć motyw?
- Może jest szurnięta - podsunął Bacon. - Ci odchyleni wydają się czasami w porządku, a
jednak hysia mają ciągle, że tak powiem.
- Panna Eyelesbarrow nie ma hysia. Mówię to jako lekarz. Jest tak samo zdrowa psychicznie,
jak pan czy ja. Jeśli panna Eyelesbarrow karmi rodzinę arszenikiem w curry, robi to dla
jakiejś racjonalnej przyczyny. Ponadto, będąc kobietą wybitnie inteligentną, uważałaby, żeby
nie być jedyną, której to nie dotknęło. Zrobiłaby to, co każdy inteligentny truciciel by zrobił,
to znaczy zjadłaby bardzo niewielką ilość zatrutego curry, a następnie przesadnie
demonstrowała objawy.
- A wtedy nie potrafiłby pan odróżnić?
- %7łe zjadła mniej od innych? Raczej nie. W ogóle nie wszyscy ludzie reagują jednakowo na
trucizny. Ta sama ilość zaszkodziłaby jednym bardziej, innym mniej. Oczywiście, jeśli
pacjent nie żyje, można ocenić dość dokładnie, ile trucizny przyjął - dodał pogodnie Quimper.
- Wiec może być tak... - inspektor Bacon przerwał, żeby sprecyzować swą myśl. - Może być
tak, że jest ktoś z rodziny, kto robi koło siebie więcej zamieszania, choć w rzeczywistości nic
mu nie jest, ktoś, kto, można by rzec, ukrywa się pośród innych, żeby nie wzbudzić
podejrzeń? Co pan na to?
- Taka myśl przyszła mi do głowy już wcześniej. Dlatego pana informuję. Teraz to jest w
pańskich rękach. Zatrudniłem tam pielęgniarkę, której mogę ufać, ale nie może być wszędzie
naraz. Moim zdaniem, nikt nie przyjął wystarczająco dużo arszeniku, żeby to spowodowało
śmierć.
- Truciciel się pomylił?
- Nie. Ludzie mają zawsze obsesję na punkcie zatruć grzybami. Potem komuś by się
pogorszyło i zmarłby.
- Ponieważ podano by mu drugą dawkę? Doktor przytaknął.
- Dlatego właśnie od razu pana informuję i z tego samego powodu zaangażowałem tam
specjalną pielęgniarkę.
- Wie o arszeniku?
- Oczywiście. Wiedzą ona i panna Eyelesbarrow. Pan najlepiej zna się na swojej robocie, ale
na pańskim miejscu poszedłbym tam i jasno im przedstawił, że cierpią na zatrucie
arszenikiem. To prawdopodobnie porządnie nastraszyłoby naszego mordercę i nie ośmieliłby
się przeprowadzić swojego planu. Przypuszczalnie opiera wszystko na teorii zatrucia
pokarmowego.
Zadzwonił telefon na biurku inspektora. Podniósł go i powiedział:
- OK. Połączcie ją.
Zwrócił się do Quimpera:
- Dzwoni pańska pielęgniarka. Tak, halo, przy telefonie - powiedział do słuchawki. - A cóż
to? Grozny nawrót... Tak... Doktor Quimper jest tu teraz ze mną... Jeśli chce pani zamienić z
nim parę słów... - oddał słuchawkę doktorowi.
- Mówi Quimper... Rozumiem... Tak... Bardzo słusznie... Tak, proszę kontynuować.
Będziemy tam.
Odłożył słuchawkę i odwrócił się do Bacona.
- Kto?
- Alfred - odpowiedział doktor. - Nie żyje.
ROZDZIAA DWUDZIESTY
I
- Nie, doprawdy. W rzeczy samej, właśnie jego sobie wytypowałem na mordercę!
- Słyszałem, że zauważył go konduktor. Kiepsko to dla niego wyglądało. Tak, zdawało się, że
mamy naszego ptaszka. Cóż, myliliśmy się - powiedział bezbarwnym tonem Craddock. Na
moment zapanowała cisza. Po chwili zapytał:
- Dyżurowała tam pielęgniarka. Jak mogła tego nie upilnować?
- Nie możemy jej za to winić. Panna Eyelesbarrow była wykończona i poszła trochę się
przespać. Pielęgniarka miała na głowie pięcioro pacjentów: starego, Emmę, Cedryka, Harblda
i Alfreda. Nie mogła być wszędzie naraz. Zdaje się, że stary pan Crackenthorpe zaczął
odstawiać wielkie przedstawienie. Mówił, że umiera. Weszła do niego, uspokoiła, wróciła
znowu i zaniosła Alfredowi trochę herbaty z glukozą. Wypił ją i to było to.
- Znowu arszenik?
- Na to wygląda. Oczywiście, mogło to być nagłe pogorszenie, ale Quimper tak nie sądzi i
Johnstone się z nim zgadza.
- Zastanawiam się, czy to właśnie Alfred miał być ofiarą? - powiedział z powątpiewaniem
Craddock.
Bacon zainteresował się: - Rozumie pan przez to, że jeżeli zgon Alfreda ani za grosz nie
przydałby się nikomu, to na śmierci starego skorzystałoby każde z nich? Sądzę, że to mogła
być pomyłka. Ktoś mógł pomyśleć, że herbata miała być dla starego.
- Czy są pewni, że tak właśnie to świństwo podano?
- Nie, oczywiście, że nie są pewni. Pielęgniarka, jak to dobra pielęgniarka, zmyła całą
zastawę. Filiżanki, łyżeczki, dzbanek - wszystko. Ale to był, zdaje się, jedyny sensowny
sposób: wsypanie trucizny do herbaty.
- To znaczy, że któryś z pacjentów nie był tak chory, jak pozostali? - powiedział z namysłem
Craddock. - Dojrzał sposobność i zaprawił filiżankę? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl