[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W rynku, do którego małą weszli uliczką, taka była pustka, jak wszędzie. W dwóch domach
tylko świeciło z otwartych okien, słychać było muzykę, hałas, wrzawę i śpiewy. Cienie dziwne
przemykały się na oświeconym tle komnaty.
Ofka stanęła, łamiąc ręce; patrzała gniewna i rzuciła się ku wnijściu zapartemu kamienicy
Pod Jeleniem.
Stuknięcie we drzwi, którego obawiano się powtarzać głośniej, aby straży jakiej nie zbudzić,
nie pomogło nic. Z obawy nocnej napaści nie otworzono by im, choćby stokroć mocniej tłukli.
Stary przewodnik, namyśliwszy się, z wielką zręcznością i siłą na mur od podwórza się wdrapał i
zniknął. Przyparta do drzwi Ofka czekała ze spuszczoną głową i ręką na klamce. Kroki we wnętrzu
słyszeć się dały pośpieszne. Klucz okręcił się w zamku, drzwi uchyliły i dziewczę jak pijane
wtoczyło się do znanego domu, o kilka kroków zaraz opierając się o ścianę, bo sił jej zabrakło.
Stary Wolff w kożuszku i czarnej czapeczce, dwie sługi, przewodnik wreszcie, wszystko to stało
patrząc na nią zdumione.
Kuno opodal pozostał w cieniu.
Wprędce Ofka przyszła do siebie, odwróciła się do Dienheima.
Wolff wam da przy sobie mieszkanie rzekła dobranoc!
Oczy jej przeleciały po nim wejrzeniem zimnym, i wspiąwszy się na schody, pobiegła.
Nie był znać rad gościowi milczący Wolff, który go do izby na tyłach zaprowadził i
tłumacząc się nocą a potrzebą ostrożności, zostawił samego z lampką i twardym tapczanem.
Mimo znużenia, noc tę spędził marząc i drzemiąc Kuno i nie zasnął, aż nad ranem, gdy już
w kościele św. Jana na pierwszą mszę dzwoniono. Zbudziła go służąca, która mu gorącą polewkę
winną przyniosła, ale w rozmowę żadną wciągnąć nie dała. Spytana o panią, ruszyła ramionami i
wyszła co prędzej.
Dienheim więc został w kryjówce swej, której okno wychodziło na czerwony mur, nagi i
wysoki. Nie widać było nic więcej, oprócz odrapanych boków jego i ciasnego przejścia
zarzuconego śmieciem.
W izbie stało kilka pak rozbitych i spora kupa sznurów leżała.
Po dzwonach kościelnych mierząc czas, doczekał się tu Kuno południa, zakłopotany wielce,
co z sobą uczyni, gdy mruczący Wolff zajrzał do izby i nic nie mówiąc, ręką schody mu na górę
wskazał. Przez nie wszedł Dienheim do znanego sobie mieszkania, niegdyś tak wspaniale
przybranego. Było ono teraz zmienione wielce, gdyż zostawiono w nim tylko to, co się zabrać i
sprzątnąć nie dało. Srebra, kosztowności, ozdoby znikły. Stoły i ławy nie pokryte wyglądały nago i
smutnie.
Ofka chodziła po tej izbie, ubrana bardzo starannie i tak pięknie jak za dawnych czasów.
Oczy jej świeciły, twarz się zdawała uśmiechać, lecz coś ponurego, dzikiego kaziło tę wesołość
przybraną.
Nie jestem gościnną ani wdzięczną! zawołała do Dienheima ale ja tu teraz matunię
zastępować muszę i dużo mam na głowie. Jest co robić, Jagiełłowi panowie na zamku, musimy
tańcować przed nimi, służyć im i bawić. To pierwsza rzecz, niewolnicy jesteśmy. Gdym się tu
znalazła znowu, zdaje mi się, żem straszny sen prześniła.
Kuno czule ku niej spoglądał.
%7łal mi was rzekła ja dla was będę złą gospodynią; trzeba sobie innej szukać
gospody, ale ją wara Wolff znajdzie. Ja tu myślę...
Wiecie, co myślę? dodała, zbliżając się doń, coraz cichszym głosem będę panów
polskich przyjmować, gościć, poić, bałamucić.
Kuno się zarumienił.
Szczególnie starszyznę dodała a któż winien, że czasem, przypadkiem, który z nich
zachoruje.
Oczy jej błysnęły.
Trzeba się pozbyć tej szarańczy! zawołała z wyrazem mściwym.
%7łyczyłbym naprzód matce dać znać o sobie rzekł Kuno cicho.
To się już stało odpowiedziała Ofka spokojnie. Matka ma glejt i powróci, a
pomoże mi pewnie.
To mówiąc przejrzała się w małym zwierciadełku, które na stole leżało.
Prawda, miłościwy grafie dodała z uśmiechem zbrzydła mocno ta Ofka, zapadły
policzki; wyglądam staro, ino oczy się trochę świecą jeszcze.
Westchnęła, Kuno żywo zaprzeczył.
Piękna, najpiękniejsza Ofka nie przestała być, czym była.
Gdzie moja wesołość? mój śpiew? piosnki moje? ale gdzie dawne czasy spokojne? Obcy
ludzie i strach a groza. Ale widziałeś wczoraj w oknach! są panie mieszczki, co się bawią z gośćmi,
i nam tak uczynić potrzeba. Plauen powiada, żeby ich dobrze przyjmować i niczego nie szczędzić, i
poić, i karmić na śmierć. Plauen ma rozum! On Zakon wyratuje. Oni Toruń opuszczą, tu dla nich
powietrze niezdrowe!
Wolff stary wszedł, kłaniając się i oznajmiając, że misy na stole. Nie było srebra, cynowe
naczynia i glina, wszystko pochowano po lochach, ale kuchnia jak dawniej dostatnia.
Przy obiedzie toczyła się rozmowa o zamku, choć Wolff w słowach jak i pieniądzach był
wielce oszczędny. Przytomność jego przeszkadzała tylko hrabiemu do rozmowy, której on pragnął,
a dziewczę zdawało się jej unikać. Postanowił, gdy od stołu wstaną, zmusić ją do szczerszego
pomówienia z sobą, ale Wolff siedział nie ruszając się.
Dienheim wreszcie musiał o nim zapomnieć.
Cóż mi pani więcej każe? zapytał Dienheim. Przybyliśmy szczęśliwie do Torunia,
nie wiem, co tu będę robił!
Wiesz pan co? rzekła Ofka poznaj się z tymi, co są na zamku, staraj się
dowiedzieć, ilu ich jest, jak zbrojni, co robią, co zamyślają, baw się wesoło, zdaje mi się, że więcej
tu do roboty nic nie ma.
Smutne by to było odparł Kuno gdybym się miał tylko bawić.
Niech to się nazywa zabawą ciszej odezwała się Ofka a może być z pożytkiem.
Służyłeś Zakonowi, orężem ci nie wolno mu teraz pomagać, ale któż zabroni inaczej? Do zrobienia
jest wiele.
To mówiąc spojrzała w oczy Dienheimowi, który milczał i znak jakiś Wolffowi dała. Ten
przeżegnał się, od stołu wstał i wyszedł.
Hrabio odezwała się chcesz mi być miłym? Nie będziesz inaczej, jak słuchając
mnie i czyniąc to, co ja robię. Służmy Zakonowi, on i ja wdzięczni ci będziemy. Ja tu pozostać
muszę... wy moglibyście dostać się do zamku w Malborku i zanieść im potrzebne wieści. Chcecie
to uczynić?
Zawahał się Kuno, Ofka rzuciła nań oczyma i z uśmiechem podała mu rękę białą.
Musisz iść ze mną, inaczej się rozstaniemy zawołała będziesz mi miłym!! dam ci
pierścień, gdy zasłużysz.
Dienheim wahał się jeszcze, ale ona już się mu do ucha pochyliła i szeptała, twarz jego
okryła się rumieńcem.
Zgoda zawołał szyję stawię dla ciebie, uczynię, co każecie.
Za dwie godziny odparła Ofka żywo przyjedzcie do mnie, znajdzie się ktoś, co
wam da do zaniesienia słowo. Musicie się dostać do zamku. Wieczorem w drogę.
To mówiąc, podała mu rękę i ukłoniła się nisko, przybierając postać zalotną, potem
podniosła się żywo, uleciała i znikła.
Nie ma niebezpieczniejszej rzeczy dla człowieka, dla łudzi nad pomyślność. W
przeciwnościach potęgują się siły, uchodzą w szczęściu. Zawraca się głowa, przychodzi upojenie,
mięknie serce, niknie energia, baczność się traci.
Wojsko, które zwyciężyło pod Grunwaldem, już innym przybyło pod mury Malborka. Do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]