[ Pobierz całość w formacie PDF ]

łagodnie, jakby dyskutowali o literaturze. - Moja
propozycja jazdy na wzgórza jest aktualna. To nie
potrwa długo i będzie mi przyjemnie w twoim towarzys­
twie.
- Chętnie. Bardzo bym chciała obejrzeć twoją wyspę.
Dziękuję ci.
Dziesięć minut później jechali jedną z lepiej utrzyma­
nych dróg w kierunku najwyższego punktu wyspy.
Rozmawiali o wspinaniu się na skały, o najlepszych
sposobach tresury dorosłego psa oraz o historii miesz­
kającego tu niegdyś maoryskiego szczepu.
Opowiedział jej z premedytacją kilka skandalicznych
anegdot o życiu na wyspie, aż musiała odwzajemnić się
niektórymi ze swoich bardziej zabawnych doświadczeń
z czasów, kiedy była studentką medycyny.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Czy nigdy nie planowałaś zostać internistą?
- Nie. - W jej głosie brzmiała taka pewność, że
wykluczało to wszelkie wątpliwości.
Blake poprowadził samochód w górę po stromej
pochyłości, wjechał pod drzewo i wyłączył silnik.
Trzymając ręce na kierownicy siedział pochylony i patrzył
na zbocze przed nimi, mrużąc oczy od blasku słońca
i morza. Jego opalone przedramiona kontrastowały ze
spłowiała kraciastą koszulą. Finley obserwowała, jak
jego mocne ręce odprężały się. Mimo pracy, jaką
wykonywał, były dobrze wypielęgnowane, paznokcie
miał obcięte i czyste.
- Miałam kilka lat, gdy już wiedziałam, kim chcę
zostać - powiedziała, by odpędzić natrętny obraz tych
rąk dotykających białej skóry jej piersi. - Moja matka
opowiadała, że kiedy byłam niemowlęciem, nigdy nie
płakałam, nawet podczas szczepienia, zbyt interesowałam
się tym, co się dzieje. A kiedy miałam pięć lat, spadłam
z drzewa i rozcięłam sobie kolano, wystarczająco mocno,
aby potrzebna była interwencja lekarza. - Nieświadomie
dotknęła palcem blizny, słabo teraz już widocznej na
gładkiej skórze ponad kolanem.
- I co?
- Pamiętam to tak dokładnie - uśmiechnęła się, trochę
skrępowana. - Byłam całkowicie zafascynowana. Sie­
działam patrząc wybałuszonymi oczami, podczas gdy
oczyszczano i zszywano mi ranę. Po tym wszystkim
próbowałam wślizgiwać się na chirurgię, kiedy tylko
mogłam. Doktor był bardzo wyrozumiały, chociaż
musiałam mu strasznie zawadzać. Próbował nawet
uspokoić rodziców, że moje zainteresowanie krwią
i ranami nie jest nienormalne. Obawiam się, że jego
wysiłki poszły na marne.
Blake oparł się o siedzenie i dotknął ręką blizny. Palec
przesuwający się po jej skórze spowodował najsilniejsze
erotyczne doznanie w życiu. Zaparło jej dech w piersiach
i nie była zdolna się poruszyć. Siedziała, przyglądając się
błędnymi oczami jego oddalonemu, nierzeczywistemu
profilowi.
- Potem przeprowadziliśmy się - mówiła dalej ochryp­
łym głosem - i przez całe lata z chirurgią nie miałam nic
wspólnego. Byłam bardzo zdrowym dzieckiem. Ale przez
cały czas wiedziałam, kim zostanę.
- Dlaczego się przeprowadziłaś?
Słońce prażyło niemiłosiernie. Finley z trudem przełk­
nęła ślinę, sięgając pamięcią wstecz, do tej pierwszej
zdrady, pierwszej rany na duszy.
- Moi rodzice rozwiedli się - wyznała ze smutkiem.
Ojciec był agentem giełdowym, musiał jeździć tam, gdzie
mu kazano, i oczywiście to oznaczało mieszkanie na
prowincji. Bardzo lubił życie w małych miasteczkach.
Natomiast moja matka kochała sklepy, teatry, swoją
rodzinę i przyjaciół w Auckland. Prawdopodobnie było
coś jeszcze, ale tak mi to wytłumaczyli.
Dziwne, że tak zmysłowy przed chwilą dotyk jego ręki
teraz przynosił jej pociechę.
- Ciężko ci było? - zapytał i pogłaskał jej policzek.
Udało jej się ukryć wstrząs, wywołany przez ten dotyk.
- Jakoś to przeżyłam. Z czasem można przyzwyczaić
się do wszystkiego.
- Widzę, że jesteś stoikiem - dociął jej, pochylając się,
aby pozostawić krótki pocałunek na jej zaskoczonych
ustach. - Włóż ten kapelusz, bo można tu się upiec, a ja
zajmę się płotem.
W samochodzie było wystarczająco gorąco, ale upał
na zewnątrz stał się nie do zniesienia. Była mu wdzięczna,
że pomyślał o kapeluszu. Widziała dostatecznie dużo
przypadków raka skóry i pamiętała, że tu, w Nowej
Zelandii, trzeba się szczególnie chronić przed słońcem.
Blackie także wyglądał na wystraszonego upałem i szybko
przyłączył się do dwóch psów leżących w cieniu pod
pojazdem.
- Tchórz - zaśmiała się.
- Są zbyt rozsądne, by siedzieć na takim słońcu.- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl