[ Pobierz całość w formacie PDF ]
że jedna z wychowawczyń jest muzyczną analfabetką?
Ostatnie słowo wywrzeszczał. Każdy, kto by akurat przechodził korytarzem, mógł to usłyszeć.
Odezwałam się cichutko:
- Proszę, profesorze Le Blanc. Niech mnie pan nie wydaje. Nauczę się czytać ten utwór. Przyrzekam.
- Nie chcę, żebyś się nauczyła czytać ten utwór. - Profesor Le Blanc przemierzał teraz pokój wzdłuż i
wszerz. Jako że pomieszczenie miało jakieś dwa metry na dwa, dużo się nie nachodził. - Powinnaś umieć
odczytać dowolny utwór. Jak możesz być tak leniwa? To, że jesteś w stanie zagrać utwór po jednokrotnym
wysłuchaniu, ma stanowić wymówkę, żeby się nigdy nie nauczyć nut? Powinnaś się wstydzić. Powinnaś wrócić
tam, skąd przyszłaś, i pracować w supermarkecie jako torbowa.
Oblizałam wargi. Zrobiłam to mimowolnie. Kompletnie mi zaschło w ustach.
- Ee... panie profesorze? - wykrztusiłam.
Nadal chodził tam i z powrotem, dysząc przy tym ciężko. W szkole kazali nam przeczytać książkę o
jednym facecie o imieniu Heathcliff, któremu podobała się głupia gęś o imieniu Cathy, która go nie znosiła i,
słowo daję, profesor Le Blanc przypominał mi tamtego Heathcliffa. Też się tak indyczył bez sensu.
- Co? - ryknął w moją stronę. Przełknęłam ślinę.
- Pakowaczka. - Spojrzał na mnie, nie rozumiejąc. - Powiedział pan, że powinnam pracować jako
torbowa. Ale mówi się: pakowaczka.
Profesor Le Blanc wskazał drzwi.
- Precz! - zaryczał.
Byłam w szoku. To nie w porządku. Na filmach, kiedy okazuje się, że bohater nie umie czytać, wszyscy
mu współczują i próbują biedakowi pomóc. Tak jak Jane Fonda pomogła Robertowi De Niro na tym strasznie
nudnym filmie, który musiałam kiedyś obejrzeć z mamą. Nie mogłam uwierzyć, że profesor Le Blanc może być
taki niewrażliwy. Mój przypadek, jak się tak bliżej zastanowić, był głęboko tragiczny.
Postanowiłam zaapelować do jego uczuć... jeśli w ogóle miał jakieś uczucia, w co zwątpiłam.
- Profesorze - powiedziałam. - Proszę posłuchać. Wiem, zasługuję, żeby mnie wyrzucono i w ogóle, ale
częściowo właśnie dlatego zdecydowałam się tu przyjechać. To znaczy, zdaję sobie w pełni sprawę, że moja
nieumiejętność czytania nut hamuje mój rozwój artystyczny i miałam nadzieję, że tutaj zyskam szansę, żeby to,
no, wie pan, naprawić.
Absolutnie nie wierzyłam, że da się nabrać na tę gadkę, ale ku mojej nieopisanej uldze, dał się. Nie
mam pojęcia, dlaczego. Może dlatego, że się cała trzęsłam. Nie ze zdenerwowania. To znaczy denerwowałam
się, ale nie aż tak. Podgrzewany bufet nie napawał mnie aż takim przerażeniem. Trzęsłam się, bo w klasie było
jakieś dziesięć stopni.
Jednak profesor Le Blanc uznał chyba, że dostatecznie mnie nastraszył, bo w końcu obiecał, że nie
naskarży Alistairowi. Chociaż nie przyszło mu to łatwo. Potem oświadczył, że jego plan zajęć jest kompletnie
wypełniony i w związku z tym nie ma czasu, żeby mnie uczyć nut i przygotowywać do występu na uroczystość
zakończenia. A ja na to, że wcale nie chcę brać udziału w tym kretyńskim koncercie. Profesor się obruszył, bo
ten koncert miał być uwieńczeniem naszej sześciotygodniowej pracy na obozie.
W końcu ustaliliśmy, że będziemy się spotykać trzy razy w tygodniu o siódmej rano - tak, o siódmej
rano - żebym się nauczyła, co koniecznie potrzebne. Usiłowałam mu wytłumaczyć, że o siódmej rano odbywa
się kąpiel morsów i jest to akurat jedyny moment, kiedy mogę wziąć kąpiel, ale to go nie wzruszyło.
Boże. Muzycy. Chimeryczni do przesady.
Siedząc w Brzozowej Chatce, myśląc o tym, jak o mało nie wyleciałam z pracy i snując opowieść o
Paulu Hucku, zastanowiłam się, ile z tych dzieci, które mnie teraz słuchają, wyrośnie na takiego profesora Le
Blanc. Prawdopodobnie wszystkie. Zrobiło mi się smutno. Bo nie wydaje się, żeby w ogóle miały szansę
wyrosnąć na kogoś innego, skoro wolno im się było bawić tylko dwie godziny dziennie.
Z wyjątkiem, naturalnie, Shane'a. Shane, jedyny spośród uczestników obozu Wawasee, który mógłby
pewnego dnia, gdyby chciał, zarabiać na życie jako muzyk, miał to gdzieś. Nie chciał się poświęcić muzyce.
Chciał zostać piłkarzem.
Mogłam go do pewnego stopnia zrozumieć. Wiedziałam, jakim obciążeniem jest dar, o który się nie
prosiło.
- ...tak więc Paul Huck podejmował się prostych prac w okolicy - ciągnęłam - takich, jak koszenie
trawników i sprzątanie podwórek latem oraz cięcie drewna na opał zimą. Prawie nie zwracano na niego uwagi, a
jeśli już, to uznawano, że jest w sumie sympatycznym facetem. Może niekoniecznie takim, który ma dobrze
poukładane pod sufitem...
Zerknęłam na Scotta i Dave'a. Siedzieli na parapecie. Za parę minut, na mój sygnał, jeden z nich
zakradnie się do kuchni, żeby powiedzieć swoją kwestię.
- Ale tak naprawdę w głowie Paula Hucka działo się mnóstwo - powiedziałam. - Ponieważ Paul Huck,
wykopując pieńki drzew na podwórku czy wykonując jakąś inną pracę, obserwował ludzi. A najbardziej lubił się
przyglądać dziewczynie o imieniu Claire, która latem codziennie wchodziła na dach nad gankiem, żeby opalać
się w kusym bikini.
Denerwujące, jak do swoich opowieści wprowadzałam, mimo woli, prawdziwe osoby. W wersji taty
dziewczyna nazywała się Debbie. Ale mnie bardziej pasowała Claire Lippman, która w przyszłym roku miała
skończyć nasze liceum.
- Paul zadurzył się w Claire - opowiadałam. - I to jak! Myślał o niej każdego rana, jedząc śniadanie.
Myślał o Claire, kosząc trawę po południu. Myślał o Claire, jedząc spózniony obiad wieczorem. Myślał o Claire,
leżąc w łóżku po długim dniu pracy. Paul Huck myślał o Claire przez cały czas.
Ale - popatrzyłam na wszystkie twarze zwrócone w moją stronę - Claire Lippman nie myślała o Paulu
Hucku przy śniadaniu. Nie myślała o nim, opalając się nad gankiem każdego popołudnia. Nie myślała o nim
przy obiedzie i z pewnością nie myślała o nim, zanim zasnęła wieczorem w łóżku. Claire Lippman w ogóle nie
myślała o Paulu Hucku, ponieważ ledwie pamiętała, że ktoś taki istnieje. Dla Claire Paul był jedynie robot-
nikiem, który na wiosnę wyrzucał z komina gniazda wiewiórek oraz usuwał martwe oposy z dekoracyjnej
studzienki na podwórku. I to wszystko.
Czułam, jak dzieci robią się niespokojne. Nadszedł czas, żeby przejść do okropnego sedna.
- Paul - oznajmiłam słuchaczom - nie mógł dłużej tego znieść. Wiedział, że jeśli ma zdobyć serce
Claire, musi działać. Tak więc pewnego wiosennego dnia, kiedy czyścił rynny w jej domu, wpadł na pewien
pomysł. Postanowił jej powiedzieć, co czuje.
Akurat wtedy, kiedy o tym pomyślał, Claire pojawiła się w pokoju za oknem tuż koło niego. Paul uznał,
że to idealna okazja, żeby z nią porozmawiać. Już miał zapukać do okna, kiedy Claire zaczęła się rozbierać. -
Rozległ się chichot, który puściłam mimo uszu. - Wiecie, to była łazienka i Claire zamierzała właśnie wziąć
prysznic. Nie zauważyła Paula za oknem... A Paul, no cóż, nie wiedział, co zrobić. Nigdy przedtem nie widział
[ Pobierz całość w formacie PDF ]