[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rozumiała. Przekonała się na własnej
skórze, jak męczące bywa chore dziecko w tym wieku, bo Libby łatwo
się zarażała.
Kilka godzin pózniej jednak u Libby wystąpiły te same objawy, które
Jack miał poprzedniego dnia. O wpół do siód- mej Molly zawiadomiła szpi-
tal, że się spózni, i zadzwoniła do teściów. Państwo Hammondowie zjawili
się natychmiast, więc mogła pojechać do pracy. Kiedy weszła na oddział,
Sam właśnie wychodził z sali operacyjnej.
- Cześć. Wyglądasz na zmęczoną. Coś się stało? - zapytał.
S
R
- Owszem, Libby chorowała przez całą noc. Chyba zaraziła się od Jacka.
- Tak jak ja - westchnął. Widać było, że jest wyczerpany.
- Idz do domu. Też pewnie złapałaś tego wirusa, lepiej żebyś nie prze-
nosiła go na oddział. Ta choroba cię wymęczy, ale na szczęście szybko mi-
nie.
Miał rację. U Molly objawy ustąpiły po pięciu godzinach, chociaż dalej
czuła się zmęczona. Wróciła do pracy już następnego dnia. Okazało się, że
choruje wiele koleżanek, więc musiała uwijać się jak w ukropie i przez dwa
dni praktycznie nie widywała Sama. Spotkali się dopiero w czwartek rano.
Wpadł na nią, gdy opuszczała oddział.
- Mogłabyś na jutro znalezć opiekę dla Libby? - spytał. - Wiem,że po-
winienem cię wcześniej uprzedzić, ale Mark i Debbie postanowili wyjechać
na weekend i przy okazji zabiorą Jacka do rodziców Crystal. Mam go ode-
brać w środę, więc gdyby ktoś się zajął twoją córką...
- Spędza weekend z moimi rodzicami. - Starała się ukryć radość. - Pracu-
ję w sobotę rano, więc przyjadą po nią jutro po południu, odbiorą ze szkoły,
a odwiozą dopiero w niedzielę wieczór.
Coś błysnęło w oczach Sama, szybko jednak zgasło.
- A co masz w planach? - spytała lekkim tonem, choć w niej płonął ten
sam ogień.
- Zapraszam cię na kolację do siebie.
- Umiesz gotować? - Była zaskoczona.
- I to całkiem niezle - odrzekł sucho.
- Na pewno, - Starała się go rozbroić uśmiechem. -Wspaniały pomysł. O
której mam przyjść?
S
R
- Kiedy chcesz. O szóstej? Może o siódmej?
- Niech będzie siódma. Już się cieszę na pyszne jedzenie. O, właśnie...
Nie lubię czerwonej fasoli.
- Rozumiem. A poza tym to kolejna rzecz, która nas łączy. - Puścił do
niej oko, a pod nią nogi się ugięły.
Nie wiedziała, co na siebie włożyć. Wyciągała z szafy kolejne części
garderoby i albo jej się nie podobały, albo rozmiar okazywał się niewłaści-
wy. W końcu na łóżku leżała niemal cała zawartość szafy. Kiedy zrozpa-
czona patrzyła na stos nie pasujących ubrań, zadzwonił telefon.
- Halo?
- Cześć, kochana - rzekła radośnie brzmiącym głosem Angie. - Co u cie-
bie?
- Wszystko w porządku.
- A jak tam z realizacją planu? - Przyjaciółka od razu przeszła do sedna i
Molly się roześmiała.
- Sama nie wiem. Za pół godziny idę do niego na kolację, którą on ma
przygotować. Wyciągnęłam z szafy wszystkie ciuchy, ale mc mi się nie po-
doba. Chyba włożę strój służbowy.
- Opowiadasz bzdury. A ta niebieska sukienka?
- Dżersejowa?
- Tak. Prosta, z kołnierzykiem, która wyszczupla ci talię i eksponuje
biust. Wkładaj i już.
- Naprawdę? - Molly wyciągnęła sukienkę ze stosu ubrań. - Jest taka...
S
R
- Seksowna - dokończyła Angie. - Dlatego właśnie się nadaje. Po nie-
dzieli zadzwoń ze szczegółowym sprawozdaniem.
- Ale jesteś wścibska.
- Mylisz się, tylko troskliwa. Kocham cię. Baw się dobrze.
Molly włożyła niebieską sukienkę i stanęła przed lustrem, oglądając się
krytycznie. Wciągnęła brzuch, ale niewiele to pomogło. No cóż, urodziła
trójkę dzieci.
- Zgoda, niech będzie - zwróciła się do nieobecnej Angie.
Włożyła buty, zeszła na dół, wzięła torebkę i żakiet, a potem ruszyła do
samochodu. Poprzedniego dnia kupiła w supermarkecie butelkę wina, bo
uznała, że wręczenie Samowi bukietu byłoby przesadą. W drodze zastana-
wiała się, czy oprócz jedzenia Sam jeszcze coś ma w planach na ten wie-
czór...
Zastanawiał się, co się z nim dzieje. Kupił na kolację steki, sałatę i młode
ziemniaki, czyli takie rzeczy, z przyrządzeniem których poradzi sobie na-
wet mało wytrawny kucharz. Po głównym daniu zamierzał podać mrożony
deser czekoladowy kupiony w sklepie. Jednak był zdenerwowany. Dopiero
po chwili uświadomił sobie, że nie chodzi tu o jedzenie - przecież potrafił
przygotować kolację z zamkniętymi oczami - tylko o propozycję Molly.
Obserwując szczęście Bakerów, zrozumiał coś ważnego: jest sam i ta sy-
tuacja wcale mu nie odpowiada. Niektórzy ludzie lubią samotność, oh po-
trzebuje towarzystwa, bliskości i... Tak, potrzebuje seksu! To zupełnie
normalne i propozycja Molly spadła mu jak z nieba. Tylko święty odmó-
wiłby tak atrakcyjnej kobiecie.
S
R
Otworzył butelkę wina i zostawił przy piecu, by nabrało odpowiedniej
temperatury. Ugotowane ziemniaki z oliwą i masłem umieścił w nagrzanym pie-
karniku, umyta sałata już czekała na polanie winegretem, a steki schował do lo- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl