[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Teraz przyszła kolej na Scota.
Podniósł rękę z wyprostowanymi kciukiem i palcem wskazującym. Rozległy się
gwizdy i piski, pochodzące z podnóża skały, na której stał katar. Wszyscy zwrócili się
w tamtą stronę i ze zgrozą dostrzegli całe gromady odrażających stworzeń, myszy, pają-
ków, karaluchów, najrozmaitszych węży, zdążających do stóp garbusa.
On jednak ledwie rzucił na nie pogardliwym spojrzeniem, następnie z ponurą, zło-
wróżbną miną zamknął oczy i zniknął.
Tamci rozglądali się przez długie, dręczące chwile, starając się odgadnąć, gdzie
mógłby się pokazać. Jeżeli miałby się znowu pojawić.
I rzeczywiście, pojawił się znowu i to nie gdzie indziej, jak na ramionach Michała
Scota, którego towarzysze jednym głosem wydali ostrzegawczy okrzyk.
W samą porę.
Szkot, obróciwszy się z nagła, ujrzał wroga i zniknął, by się pojawić na drugim
wierzchołku podziemnej skały.
Rycząc z wściekłości katar, przygotowywał się, by dotrzeć do niego posługując się
tym samym sposobem błyskawicznego przemieszczania się, ale uprzedził go mag, który
zaczął się zwielokrotniać.
Pięciu, dziesięciu różnych magów wyrosło na tyluż stalagmitach.
Katar, którego wygląd mówił, iż tym razem postanowił skończyć potyczkę, zrobił to
samo i pojawił się zwielokrotniony w tych samych miejscach, co przeciwnik.
Każda kopia natarła na kopię antagonisty w szalonej walce wręcz, chwiejąc się na
swoich stalagmitach.
Konrad i jego towarzysze, ogarnięci rozpaczą, usiłowali śledzić etapy starcia, lecz
nie wiedzieli gdzie patrzeć.
 Co zrobimy? , zawołał struchlały Gaddo.
 Tylko dwaj są prawdziwi, tylko dwaj!  krzyknął Harudne.  Ale którzy?! .
 Istotnie, to złudzenia! To złudzenia! rzekł Visconti, kręcąc głową na boki, żeby od-
gadnąć, gdzie naprawdę są przeciwnicy.
 Szukajcie cienia! , zawołał nagle zdławionym głosem Konrad.
 To oni, to oni! Są tam! . Gaddo pierwszy rozpoznał dwie postacie, które jako je-
dyne rzucały cień. Były najdalej, na ogromnym stalagmicie, którego niewidoczną pod-
stawę zakrywały inne skały. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę. Walka przybierała zły
obrót dla Michała Scota: katar, ze zwierzęcą zręcznością i siłą, nieprawdopodobną w tak
rachitycznym ciele, chwycił maga za gardło szponiastymi palcami i dusił bezlitośnie,
zwalając przeciwnika na kolana.
156
Widać było, że Scoto za chwilę wyzionie ducha. Z trudem łapał powietrze, twarz
mu zsiniała, a oczy prawie wyszły z orbit.
 Trzeba coś zrobić!  wrzasnął Visconti,  jeśli katar zwycięży, będzie po nas! Nie
możemy nawet marzyć o rywalizowaniu z nim! Jest zbyt potężny!
 Szybko, daj mi swój pas! , zawołał wtedy do niego Konrad.
Tamten spojrzał nań, osłupiały. Natychmiast jednak zrozumiał i posłuchał, gdy zo-
baczył, że Konrad schyla się i podnosi duży kamień.
Francuz zgiął pas na pół, w zagłębienie włożył kamień i zaczął kręcić uczynioną na-
prędce procą, naprowadzając ją na cel.
 A teraz niechaj święty król Dawid poprowadzi ją do celu, gdyż nie będzie czasu, by
jeszcze raz spróbować , powiedział zataczając koła prymitywną bronią.
 Teraz albo już nigdy! , krzyknął.
Kamień poleciał ze świstem i, z Bożą pomocą, trafił katara w skroń.
Trysnęła obficie krew. Mężczyzna obrócił się, jakby boleśnie zdumiony, i spojrzał na
ich grupkę. Zachwiał się, ale nie zwolnił uścisku. Stał tak przez kilka chwil nieruchomy,
a potem z nieludzkim, przenikliwym, niesłychanie długim krzykiem spadł po drugiej
stronie stalagmitu, pociągając za sobą maga.
 Nieeeee! . Wszyscy czterej jak jeden mąż rozpaczliwie krzyknęli i rzucili się razem
do podnóża podziemnej skały.
Nie było to łatwe z powodu spiczastości i nierówności gruntu oraz głębokich kałuż.
Kiedy zaś okrążyli już strzelisty wierzchołek, stanęli zmartwiali z przerażenia.
Przepaść. Z tyłu była przepaść.
Konrad ledwo powstrzymał rozpędzonego Gadda, chwytając go za sutannę i ratu-
jąc przed upadkiem w czeluść.
Była to prawdziwa otchłań, szczelina bez dna, czarna i wąska, której wylot mieścił
się tak nisko, że był niewidoczny dla kogoś, kto nie okrążył stalagmitu. Po magu i kata-
rze nie było śladu. Na pewno runęli w otchłań, bez szansy na wydostanie się.
%7łegnajcie kamieniu i księgo, marzenia Harudne o sławie i Szymona Viscontiego
o władzy. %7łegnajcie też wszystkie tajemnice, które katar zabrał ze sobą.
Przez dłuższą chwilę, jakby zamienieni w słupy soli, patrzyli, zaglądali w rozpadlinę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl