[ Pobierz całość w formacie PDF ]

położyła ją z powrotem i nakryła kołdrą, Margaret zadała jeszcze
jedno pytanie.
- A ty mnie nie kochasz?
- Oczywiście, że kocham. Ale ja sobie poradzę, a ciotka Judith
potrzebuje cię bardziej. I... - Elena odetchnęła, żeby się uspokoić, po
czym spojrzała na Margaret. Dziewczynka miała zamknięte oczy.
Spała.
Och, głupia, głupia, pomyślała Elena, przedzierając się przez
zaspy śniegu na drugą stronę Mapie Street. Straciła okazję zapytać
Margaret, czy Robert był na obiedzie. Teraz było za pózno.
Robert. Jej oczy nagle się zwęziły. Podczas wizyty w kościele był
na zewnątrz, a psy nagle się wściekły. A dziś wieczorem kot Margaret
oszalał, chwilę po tym, jak samochód Roberta odjechał z ich podjazdu.
87
RS
On ma sporo na sumieniu, pomyślała.
Ale melancholia odciągała jej uwagę od innej mocy. Wciąż
wracała w myślach do jasnego domu, z którego właśnie wyszła, i
patrzyła na przedmioty, których już więcej nie zobaczy. Wszystkie jej
ubrania, drobiazgi, biżuteria - co ciocia Judith z nimi zrobi? Nic już
nie mam, pomyślała. Jestem nędzarką.
Elena?
Z ulgą rozpoznała głos w swojej głowie i charakterystyczny cień
na końcu ulicy. Podbiegła do Stefano, który wyciągnął ręce z kieszeni
kurtki i chwycił jej dłonie, żeby je ogrzać.
- Meredith powiedziała mi, dokąd poszłaś.
- Poszłam do domu - odparła Elena. Tylko tyle mogła
powiedzieć, ale kiedy przytuliła się do niego, wiedziała, że zrozumiał.
- Znajdzmy jakieś miejsce, gdzie będziemy mogli usiąść -
powiedział. Stał jednak w miejscu, przygnębiony. Wszystkie miejsca,
do których zwykli chodzić, były zbyt niebezpieczne albo Elena nie
miała do nich wstępu. A policja wciąż miała jego samochód.
W końcu poszli do szkoły i usiedli pod daszkiem. Patrzyli na
prószący śnieg. Elena opowiedziała mu, co stało się w pokoju
Margaret.
- Poproszę Meredith i Bonnie, żeby puściły w miasto informację,
że koty też mogą być grozne. Ludzie powinni się o tym dowiedzieć.
Myślę też, że ktoś powinien obserwować Roberta - zakończyła.
- Nie spuścimy go z oka - powiedział Stefano, a ona nie mogła się
powstrzymać od uśmiechu.
- To zabawne, jak bardzo stałeś się amerykański. Przez długi czas
o tym nie myślałam, ale kiedy tu przyjechałeś, byłeś dużo bardziej
cudzoziemski. Teraz nikt by się nie domyślił, że nie żyjesz tu od
urodzenia.
- Szybko się adaptujemy. Musimy - odpowiedział. - Ciągle są
nowe kraje, nowe czasy, nowe sytuacje. Ty też się tego nauczysz.
- Tak myślisz? - Jej oczy wciąż wpatrywały się w opadające
płatki śniegu. - Nie wiem...
88
RS
- Nauczysz się w swoim czasie. Jeżeli można znalezć cokolwiek...
dobrego... w tym, że jesteśmy, czym jesteśmy, to czas. Mamy go
mnóstwo, tak wiele, jak tylko chcemy. Wieczność.
-  Wieczni radośni towarzysze . Czy nie tak Katherine
powiedziała do ciebie i Damona? - zapytała Elena.
Poczuła, jak Stefano sztywnieje.
- Mówiła o całej naszej trójce. Nie o mnie.
- Stefano, przestań, proszę, nie teraz. Nawet nie myślałam o
Damonie, tylko o wieczności. To mnie przeraża. Wszystko to mnie
przeraża i czasem myślę, że po prostu chciałabym zasnąć i już się nie
obudzić.
W jego ramionach czuła się bezpieczniej. Zauważyła, że jej nowe
zmysły działają równie zadziwiająco z bliska, jak na duży dystans.
Słyszała każde pojedyncze uderzenie serca Stefano i szum krwi w jego
żyłach. Mogła wyczuć jego własny zapach zmieszany z zapachem jego
kurtki, śniegu, wełnianych ubrań.
- Zaufaj mi, proszę - wyszeptała. - Wiem, że jesteś zły na
Damona, ale daj mu szansę. Myślę, że on jest lepszy, niż się wydaje. A
ja chcę, żeby pomógł mi znalezć inną moc. I to wszystko, czego od
niego chcę.
W tej chwili to była prawda. Tego wieczoru Elena nie chciała
mieć nic wspólnego z życiem łowcy. Ciemność nie pociągała jej ani
trochę. Marzyła o tym, żeby być w domu, przed kominkiem.
Ale to było przyjemne, po prostu siedzieć tak w objęciach
Stefano, mimo, że siedzieli na śniegu. Oddech Stefano był ciepły,
kiedy pocałował ją w kark. Nie było w nim już zimna.
Ani głodu, a przynajmniej nie takiego, jaki zwykle czuła, gdy byli
tak blisko. Teraz, gdy sama też stała się łowcą, to była inna potrzeba -
raczej wspólnoty niż pożywienia. Nie miało to znaczenia. Coś stracili,
ale też coś zyskali. Rozumiała Stefano lepiej niż kiedykolwiek
wcześniej. A zrozumienie ich zbliżyło, ich umysły niemal mieszały się
ze sobą. Zgiełk różnych głosów w głowie ustąpił pozawerbalnej
komunikacji. Tak jakby ich duchy się zjednoczyły.
89
RS
- Kocham cię - powiedział Stefano, nachylony nad jej karkiem, a
ona wtuliła się w niego mocniej. Wiedziała teraz, dlaczego tak długo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl