[ Pobierz całość w formacie PDF ]
książką o ścianę, wrzeszcząc przy tym:
- Czy ten pieprzony Ribeiro nie mógłby pisać po hiszpańsku? Niby dla-
czego mam czytać książki w tym pieprzonym, pokręconym języku? Dla-
czego ci pieprzeni Brazylijczycy nie mogą mówić tak jak my wszyscy?
Anika podniosła głowę znad kolejnego arcydzieła, w którym wysoki dy-
rektor właśnie zakochał się w aktorce skrzętnie ukrywającej swoją prze-
szłość, i wyciągnęła ku niemu rękę.
Kędy deszcz zasnuwa cały świat, człowiekowi pozostają jedynie książki
albo seks, jednakże tak drastyczne ograniczenie wyboru sprawia, że dusza
buntuje się przeciwko obu możliwościom i trzeba dopiero na nowo od-
kryć znaczenie miłości, by móc się jej oddać.
- Ja, co prawda, krwawię - odezwała się Anika - ale chodz tu do mnie,
mi amor.
Dionisio ujął ją za rękę, a ona pociągnęła go ku sobie, każdym gestem
czyniąc pokutę za tę okropną rzecz, którą pewnego dnia, już wkrótce,
miała mu uczynić. Zaczęła go pieścić, aż poczuł fizyczny ból, leżąc przy-
tulony do jej pięknego, delikatnego, młodego ciała. Uśmiechnął się i po-
całował ją delikatnie.
- Słuchaj - powiedział - kichać na to, że masz okres. Wyciągaj to baweł-
niane cygaro.
Anika poddawała się miłosnemu rytuałowi, mocno zaciskając powieki,
gdyż pragnęła zanalizować i utrwalić w pamięci każdy szczegół, każde
najdrobniejsze nawet drgnienie, by zachować je na przyszłość, kiedy jego
już nie będzie obok niej.
39. Letycja Aragon (2)
W pueblo San Martin młodzi mężczyzni założyli klub, który nazwali El
Club del Dolor, choć bardziej zasługiwał na miano Towarzystwa Czcicieli
Letycji Aragon. Raz albo dwa razy w tygodniu urządzali spotkania w
domu któregoś z członków, które ciągnęły się dopóty, dopóki wszyscy
uczestnicy nie byli zbyt pijani albo zbyt spłakani, by mocje kontynuować.
Serca przepełniało im współczucie, kiedy każdy z nich po kolei rozwo-
dził się nad ogromem swojego cierpienia i niezmierzonością rozpaczy.
Oklaskiwali nawzajem swoje bolera i ballady, relacjonowali ze szczegóła-
mi każdą chwilę, w której udało im się Letycję zobaczyć, zamienić z nią
słowo, zawierali zakłady, któremu z nich pierwszemu uda się zdobyć
pierwszy pocałunek, pierwszą pieszczotę, który pierwszy ją posiądzie. Na
temat tej ostatniej możliwości rozgorzała burzliwa debata, podczas której
rozpatrywano, czy w ogóle jest możliwe uprawiać miłość fizyczną z Lety-
cją i nie umrzeć przy tym z rozkoszy. Bardziej romantyczni członkowie,
który posunęli się nawet do stwierdzenia, że seks z nią byłby profanacją
świętości, zostali, co prawda, zakrzyczani i wyśmiani, w głębi duszy jed-
nak każdy z tych mężczyzn czuł, że taka właśnie jest prawda. Letycja nie
była zwyczajną kobietą, taką, o której serio myśli się jako o partnerce cie-
lesnych igraszek.
Podczas kiedy wszyscy młodzi mężczyzni w wiosce płonęli pożąda-
niem, organizowali się w zespoły śpiewające serenady i retrety, kreślili
poematy na pudełkach papierosów i za pomocą szkła powiększającego
wypalali imię Letycji na korze drzew, seniora Aragona spalała powściągli-
wość, którą był zmuszony sobie narzucić.
Ożenił się jako młody chłopak i kiedy jego córka skończyła czternaście
lat, on sam ledwo co przekroczył trzydziestkę. Był mężczyzną u szczytu
swoich fizycznych możliwości, pełnym wigoru, przy tym silnym i przy-
stojnym, nosił idealnie czarny wąsik, miał ciemny zarost i czarne kręcone
włosy, które dopiero od niedawna zaczęły się przerzedzać. Był też czło-
wiekiem niezłomnych zasad, który nigdy nie dawał więcej dziwce niż
własnej żonie i nigdy też nie zdołał zgłębić natury tej obłąkańczej namięt-
ności, jaką żywił do swej niezwykłej córki.
Zrobił się markotny, często unosił się gniewem i raz o mało nie uderzył
żony, kiedy zaczęła mu robić wymówki, co było zupełnie sprzeczne z
jego łagodnym charakterem, na całe dnie znikał z domu, a potem wracał
pijany i cuchnący wymiocinami.
Tymczasem Letycja żyła w coraz większym oderwaniu od rzeczywisto-
ści. Czasami w domu powracała do swoich dziecinnych przyzwyczajeń i
zaczynała chodzić nago, a wówczas ojciec obrzucał ją głodnym spojrze-
niem i dokładnie w tym samym momencie polecał jej się ubrać i nie przy-
nosić wstydu rodzinie.
Zaczęła namiętnie czytać i powieściowy świat, zaludniony przez milio-
nerów, porywane piękności, przystojnych polityków i damy o wątpliwej
reputacji, porwał ją bez reszty, jednak nie aż do tego stopnia, by nie zwró-
ciła uwagi na to, co ludzie opowiadali o niejakim Dionisiu Vivo, który
pewnego dnia miał zostać zabity. Zapytała o niego matkę, gdyż jakiś we-
wnętrzny głos podpowiadał jej, że musi chodzić o kogoś, kto będąc czło-
wiekiem z krwi i kości, nie zaś papierową figurą, jednocześnie jest boha-
terem prawdziwie tragicznym. Wprawiła w zdumienie rodzinę, abonując w
tienda La Prensę", i zachłannie czytała każdy numer, mimo że wszystkie
przychodziły z dwutygodniowym opóznieniem, spowodowanym długą
podróżą, najpierw samolotem, potem samochodem, traktorem i wreszcie
na grzbiecie muła, ze stolicy do jej niewielkiego puebla.
W tonie listów przeciw kokainie wyczuwała coś mesmerycznego, tak że
pochłaniała je przepełniona współczuciem i gniewem, przekonana nieod-
partymi argumentami i porwana szczerością spojrzenia; dzięki nim odkry-
ła, że gdzieś na zewnątrz znajduje się świat rzeczywisty, świat pełen okru-
cieństwa, polityki międzynarodowej i żądnych władzy łajdaków. Odkryła
również, że w owym świecie zdarzają się także prawdziwi Don Kichoci,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]