[ Pobierz całość w formacie PDF ]

barwy miodu, perfekcyjne loczki. - Przecież latem odnalazłaś tego chłopaka, Shane'a, kiedy
zgubił się w jaskini.
- Owszem, znalazłam go - potwierdziłam. - Ale nie, dlatego, że miałam jakąś nieziemską wizję
czy coś. Po prostu miałam przeczucie i tyle.
- Czyżby? - powiedziała wyniośle Karen Sue. - No cóż, to, co ty nazywasz przeczuciem, ja
nazywam percepcją pozazmysłową. Masz dar od Boga, Jessico, i wypierać się go jest grzechem.
Problem polega na tym, że Karen Sue uczęszcza do mojego kościoła. Od zawsze chodziła na
zajęcia szkółki niedzielnej.
Kolejny problem wynika stąd, że Karen Sue jest wzorem wszystkich cnót i lizusem, i dlatego
zwykle zamykaliśmy ją w szafie stróża, jeśli nauczyciel szkółki niedzielnej spózniał się na
zajęcia. Co zdarzało się dość często.
- Słuchaj - powiedziałam, z trudem hamując mordercze skłonności. - Doceniam wszystko, co
próbujesz dla mnie zrobić, w imię Boga i w ogóle, ale czy chociaż raz nie mogłabyś zastosować
tego, eee, odwracania drugiego policzka - to znaczy odwróć go w stronę ściany, żebyś nie
widziała, jak stąd spadam, co? Dzięki temu, jakby ktoś pytał, nie skłamałabyś, mówiąc, że mnie
nie widziałaś.
- Nie moja droga. A tak przy okazji, drugi policzek się nadstawia, nie odwraca - oświadczyła,
ruszając w stronę drzwi, najwyrazniej w celu sprowadzenia kogoś większego od siebie, kto
mógłby mnie zatrzymać.
Złapałam ją za nadgarstek. Ale wcale nie chciałam sprawić jej bólu. Przysięgam, że nie.
Zaczęłam nowy rozdział. Miałam na sobie nowiuteńki szydełkowy sweterek i bluzkę, i espadryle.
Na ustach miałam wiśniowy błyszczyk. Tak ubrane dziewczyny dyskutują po przyjacielsku.
- Karen Sue ta cała sprawa ze zdolnościami nadprzyrodzonymi strasznie wytrąca z
równowagi mojego brata, Douglasa - tłumaczyłam. - Reporterzy kręcą się wokół domu i dzwonią
bez przerwy. Rozumiesz chyba, dlaczego nie chcę tego rozgłaszać, prawda? Z powodu mojego
brata.
Karen Sue nie spuściła ze mnie wzroku, wyrywając nadgarstek z mojej dłoni.
- Twój brat Douglas - powiedziała - jest chory. Jego choroba to wyrok Boga. Gdyby
Douglas częściej chodził do kościoła i goręcej się modlił, na pewno by mu się poprawiło. A to, że
wypierasz się daru od Boga, też mu nie pomaga. Jeszcze mu się pogarsza.
Co mogłam na to odpowiedzieć?
Nic, doprawdy. Na coś takiego nie ma właściwej odpowiedzi.
Nie ma właściwej odpowiedzi słownej, rzecz jasna.
Wrzaski Karen Sue sprawiły, że dyrektor Feeney, trener Albright, pani Tidd, większość
członków samorządu oraz agenci specjalni Johnson i Smith natychmiast do nas przybiegli. Na
widok Karen agentka specjalna Smith wydobyła komórkę i wezwała pogotowie.
Byłam jednak absolutnie przekonana, że nie złamałam jej nosa. Najwyżej pękło jej jakieś
naczynko czy dwa.
Kiedy dyrektor Feeney wraz z agentem specjalnym Johnsonem odciągali mnie na bok,
wrzasnęłam w jej stronę:
- Hej, Karen Sue, może jeśli będziesz się gorąco modlić, Bóg powstrzyma krwawienie!
Pozbawione kontekstu, to zdanie brzmiało okrutnie. A nikt przecież nie słyszał, co mi
powiedziała przedtem Karen Sue. I mogłabym w kółko powtarzać:  Ale ona powiedziała...", a i
tak nie przekonałabym nikogo, że moje zachowanie było w pełni usprawiedliwione.
Myślałem, że naprawdę robisz postępy - odezwał się przygnębionym tonem pan Goodhart, kiedy
zawlekli mnie do poczekalni przed gabinetem.
- Robiłam postępy. - Opadłam na jedną z pomarańczowych kanap. - Ciekawa jestem, czy długo
byłby pan w stanie znosić głupoty, jakie wygaduje Karen Sue. Też by jej pan przygrzmocił.
Słowa  przygrzmocić" nie użyłam.
- Coś ci powiem - odezwał się pan Goodhart. - Nie pozwoliłbym takiej dziewczynie
wyprowadzić się z równowagi.
- Ona powiedziała, że to moja wina, że Douglas jest chory - odparłam. - Powiedziała, że jego
choroba to kara boska za to, że nie używam swojego daru! I za to, że nie chodzi do kościoła.
Agent specjalny Johnson, który zamknął się w gabinecie z dyrektorem Feeneyem - z pewnością
konferowali na mój temat - akurat w tym momencie wyłonił się zza drzwi.
- Doprawdy, Jessico - zdziwił się. - Nie pomyślałbym, że jesteś wrażliwa na podobne bzdury.
- Owszem, jestem - powiedziałam. - To przez was. Zledzicie mnie. Aazicie po szkole. Wiercicie
mi dziurę w brzuchu. Nie mam nic wspólnego z odnalezieniem tej Azjatki w San Francisco.
Absolutnie nic!
Agent specjalny Johnson uniósł brwi.
- Nie wiedziałem, że odnaleziono jakąś Azjatkę w San Francisco - powiedział łagodnie. -
Ale dzięki za informację.
Wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Nie... nie zjawiliście się tutaj z powodu Courtney Hwang?
- W przeciwieństwie do tego, co ci się najwyrazniej wydaje, Jessico - powiedział agent
specjalny Johnson - świat nie kręci się wokół ciebie. Jill i ja jesteśmy tutaj z zupełnie innego
powodu.
Drzwi poczekalni otworzyły się i ukazała się w nich agentka specjalna Smith. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl