[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bogów. Wszyscy posiadają olbrzymią władzę. Jednak żaden z nich nie jest
wszechmocny.
- Dlaczego on tak migocze?
- Ponieważ porusza się w kilku wymiarach, a ten w którym się znajdujemy
jest tylko jednym z nich. Bez przerwy udaje się do innych, dlatego nigdy nie ma go tu
w pełni.
- Dlaczego siedzi na twoim ramieniu?
- Jesteśmy złączeni aż do śmierci, do mojej śmierci. Coul jest nieśmiertelny.
- Nie możesz go zdjąć? Nigdy?
- Nie da się. On żyje we mnie.
- Jak pasożyt? - Widok Coula wyraźnie ją denerwował.
- Nie, nie jak pasożyt, to symbioza. Wspomagamy się nawzajem. Rozumiesz,
rodzaj partnerstwa.
- Nie rozumiem.
- Udzielam Coulowi sił witalnych, potrzebnych mu do zachowywania
częściowego bytu w tym wymiarze. Ponieważ jestem niezłym żywicielem, on
troszczy się o moje dobro w sytuacjach ekstremalnych.
Różdżka wyzbyła się dotychczasowych obaw, a jej odraza przeszła w
fascynację.
- On jest bardzo, bardzo brzydki.
- Dotknij go.
- Naprawdę?
- Jeżeli uwierzysz w niego, sprawisz mu przyjemność. Wierzysz, że istnieje?
- Widzę go. Dlaczego więc miałabym wątpić?
- Wierzysz w to, że jest bogiem?
Zawahała się przez chwilę. Czytała uważnie w jego oczach, zastanawiając się,
czy wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu, mógł to być żart. Z twarzy nie
wynikało, aby z niej kpił. Malowała się na niej tylko głęboka sympatia.
- Wierzę, że jest bogiem - odpowiedziała.
Niezwykle ostrożnie wyciągnęła dłoń i delikatnie dotknęła palcami ciemnej
skóry bóstwa. Kiedy je muskała, zamknęła
bezwiednie oczy, by otworzyć je po chwili w swego rodzaju ekstazie. Trwała
tak przez kilka minut, a potem cofnęła rękę.
- Co czułaś? - spytał Wildheit.
- Czułam... muzykę. - Jej głos był dziwnie odległy.
- Wspaniale! Znaczy, że cię akceptuje.
- Dlaczego miałby mnie nie akceptować?
- On żyje w mnóstwie różnych wymiarów - wszyscy bogowie mają problemy
z tożsamością. Dałaś dowód wiary w jego istnienie, tu i teraz... Zyskał przez to
większą siłę, którą wykorzysta dla wzmocnienia układu zależności.
- Jesteś wielkim formalistą.
- Jestem praktyczny. Coul potrzebuje wiary tak samo, jak ty pożywienia.
Kiedy się mu ją okaże, potrafi to docenić. Jeśli znajdziesz się w nadzwyczajnej
potrzebie, wezwij go. Gdy zaufasz mu wystarczająco mocno, być może znajdzie jakiś
sposób, żeby ci pomóc. O której zaczyna się ostatnia nocna warta?
- Wkrótce. Dlaczego pytasz?
- Dabria wymyślił podstęp. Nie ma odwagi wyjawić, że pochwala twój
wyjazd, dlatego zaaranżował naszą ucieczkę. Gdy zmienią się straże, odzyskam broń i
wtedy wyruszymy. Możesz przeprowadzić mnie przez miasto do mostu na rzece?
- Chyba tak.
- To dobrze! Na pustyni jest mój statek. Jeśli dotrzemy do niego, będziemy
uratowani. Być może trzeba będzie walczyć, żeby się tam dostać. Trzymaj się blisko
mnie i rób dokładnie to, co powiem.
Gdy to mówił usłyszał stłumione odgłosy z głębi piwnicy. Podszedł sprawdzić
i jedne drzwi zostały uchylone, a w niewielkim pomieszczeniu za nimi, na stole
znalazł swój mundur i sprzęt. Ubrał się jak tylko mógł najszybciej i wrócił do
Różdżki.
- Jeżeli jesteś gotowa, wspólniczko, pójdziemy zobaczyć, co też zgotował
nam Chaos.
Dał jej znak, by pozostała w tyle, po czym rozwalił masywne drzwi za pomocą
pojedynczego ładunku wybuchowego i wystrzelił pocisk obezwładniający w głąb
korytarza. Schylił gwałtownie głowę, aby uniknąć zwielokrotnionych drgań fali
uderzeniowej, po czym skinął na Różdżkę, żeby szybko podążyła za nim. W końcu
korytarza zauważyli dwóch osuniętych na stół, ogłuszonych strażników. Z tyłu
znajdowały się kolejne drzwi i prowadzące w górę schody. Doszli nimi na szczyt
muru strażniczego na obrzeżach miasta.
- Którędy teraz?
- Na lewo. Idąc tą drogą, ominiemy szkołę straży.
Zapadał złocisty zmierzch. Ulice ciągnące się pod murem były przeważnie
puste. Wieża na murze oznaczała zarówno możliwość zejścia na dół jak i sugerowała
obecność wielu strażników. Wildheit za pomocą pocisku obezwładniającego oczyścił
wejście i skierował się w dół krętych, kamiennych schodów. U ich podnóża zaskoczył
dwóch strażników nadchodzących, by ustalić źródło hałasu. Jednego powalił ciosem
dłoni, a drugi uciekł gdzieś do innej części wieży, przypuszczalnie z zamiarem
sprowadzenia pomocy.
Nad-inspektor nie gonił go. Mieli teraz wolną drogę na piaszczyste ulice i
musieli jak najszybciej, zanim zbierze się zbyt wielu strażników, dostać się - na most.
Nieliczni, przypadkowo mijani przechodnie, wyglądali na zdziwionych widokiem
biegnącej pary, ale nie usiłowali interweniować. Uciekinierzy znaleźli się wkrótce
nad brzegiem rzeki, w miejscu, z którego widać już było most. W budce wartowniczej
przy bramie niespodziewanie rozległ się dźwięk dzwonu alarmowego. Inne dzwony,
zainstalowane w obrębie miasta, przechwyciły tę wiadomość i przekazały ją dalej, aż
całe wieczorne niebo jak gdyby ożyło hałaśliwym biciem na alarm.
6.
Wildheit zaklął i wciągnął zdyszaną dziewczynę do wnęki między domami.
- Czy jest jakiś inny most, Różdżko?
- Wiele kilometrów stąd.
- W takim razie musimy sforsować ten. Jeśli uda się nam przejść, jak będą nas
ścigać? Pieszo?
- Przypuszczam, że jadąc na zwierzętach.
- Kiedy ruszymy na most, cały czas biegnij. Nie zatrzymuj się ani na chwilę,
dopóki nie przedostaniemy się na drugi brzeg.
Wildheit już podczas biegu zaczął ładować miotacze. Kiedy tylko przyczółek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]