[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niczym. Zaczynam się cieszyć na tę nagrodę od Morgensternów.
- Wiesz, wolałabym na nią nie zasłużyć. Poklepał mnie po plecach. Wiedział,
co miałam
na myśli. Oczywiście, nie wątpił też, że wezmiemy te pieniądze. Zarobiliśmy
je uczciwie.
- Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że zostaliśmy w to wciągnięci -
kontynuowałam. - Mam tylko nadzieję, że to nie jest przypadek z
trzynastoma czarnymi kotami przechodzącymi pod drabiną, by zbić lustro.
Boję się, żeby nie spadła na nas czyjaś wina.
- Nie ma mowy, nie pozwolę na to - zapewnił Tolliver. - Wiem, że
schrzaniłem, ale teraz zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby nie wiąza-no
nas z tym morderstwem. Możemy dowieść, że nie mieliśmy z tym nic
wspólnego, to proste, skoro to prawda. Właściwie, kiedy dokładnie Tabita
zniknęła? - Sprawdziliśmy w Internecie, a Tolli-ver porównał daty ze swoimi
aktami. Komputery to niebiański wynalazek. - Byliśmy wtedy w Sche-nectady
- oświadczył z ulgą.
- To wystarczająco daleko - roześmiałam się. -Cieszę się, że prowadzisz
dokładną dokumentację. Mamy jakieś rachunki na potwierdzenie?
- Tak, w teczce, w mieszkaniu.
- Na szczęście masz coś więcej niż ładną buz-
kę. - Ujęłam jego twarz w dłonie i pocałowałam go w policzek. Ale, niestety,
radość trwała krótko. -Kto mógł to zrobić? Zabić dziewczynkę i pogrzebać ją
tutaj? Możliwe, żeby w jednej sprawie było aż tyle zbiegów okoliczności?
Potrząsnął głową.
- Nie wierzę w takie przypadki.
- Oboje wiemy, że taki hurtowy zbieg okoliczności jest mało prawdopodobny,
ale ciężko mi sobie wyobrazić, żeby ktoś uknuł tak skomplikowaną intrygę.
- Mnie także.
Jakby ta sprawa była za mało dziwaczna, spotkaliśmy Xyldę Bernardo.
Właśnie skończyliśmy jeść lunch. Nie był to najprzyjemniejszy posiłek w
moim życiu. Przyłączył się do nas Art. Nie dość, że jadał zupełnie inne potra-
wy (preferował konkretny lunch, my raczej lekki), to lubił omawiać przy
jedzeniu sprawy zawodowe. Wszystko to razem wzięte nie było zbyt miłe.
Art postanowił wracać do Atlanty. Nic więcej nie mógł dla nas zrobić na
miejscu. O ile zdołał to sprawdzić, policja nie zamierzała nas na razie o nic
oskarżyć. A sprawdził dość dokładnie - zadzwonił do wszystkich osób
powiązanych z wymiarem sprawiedliwości, które znał w Memphis. I tak cała
sprawa kosztowała nas już majątek - Art latał tylko pierwszą klasą, mieszkał
w luksusowym hotelu, strasznie dużo dzwonił, no i wystąpił na konferencji
prasowej. Ale ryzyko było za duże, żeby go tu nie ściągnąć. Nasz prawnik
pochłaniał wielką sałatkę, pieczy-
wo czosnkowe oraz ravioli z jagnięcina. Ja i Tolliver zadowoliliśmy się zupą i
małą sałatką. Obserwując jak Art łyka wielkie kęsy chleba, usiłowałam sobie
przypomnieć lekcje pierwszej pomocy. Art objaśnił nam, czego możemy się
spodziewać.
- Prawdopodobnie będziecie musieli odtworzyć trasę od wyjazdu z Nashville.
Zerknęłam na Tollivera i kiwnęliśmy głowami. Nie będzie z tym problemu.
Przez kilka lat podróżowania nauczyliśmy się zachowywać każdy najdrob-
niejszy rachunek, każde potwierdzenie zapłaty kartą i rozmaite inne świstki.
Przez ostatni rok byliśmy szczególnie skrupulatni. Na tylnym siedzeniu wozi-
liśmy tekturową teczkę na papiery, żeby zawsze była pod ręką. No i wszystko
zapisywaliśmy w laptopie. Regularnie wysyłaliśmy rachunki do Sandy Dier-
doff - naszej księgowej z St. Louis. Sandy, pulchna blondynka po
czterdziestce, tylko uniosła brwi i roześmiała się na wiadomość, jak
zarabiamy na chleb. Spodobał jej się chyba nasz nietypowy styl życia. Podczas
spotkań chętnie dawała nam dużo praktycznych porad dotyczących finansów.
Artowi nie przyszłoby do głowy dzielić się wiedzą ze swoimi klientami.
Sandy wysłała nam już maila z pytaniem o datę naszego corocznego
spotkania; zima zbliżała się wielkimi krokami.
%7łegnając się z Artem, myślałam o Sandy i przy okazji o naszym mieszkaniu w
St. Louis. Oboje przyjęliśmy wyjazd prawnika z ulgą. Art co prawda był
dumny, że nas reprezentuje - zupełnie jakbyśmy byli ludzmi show-biznesu -
ale jednocześnie nie czuł
się z nami zupełnie swobodnie sam na sam.
Po jego wyjściu obsługa sprzątnęła naczynia, a ja zapytałam Tollivera, czy nie
moglibyśmy wyjść na spacer. Nie wybaczyłam mu, co prawda, tej pomyłki w
ocenie sytuacji, ale chciałam odsunąć myśli o tym na bok, dopóki się nie
uspokoję. Wspólna przechadzka pomogłaby nam zapomnieć o sprzeczce.
Tolliver kręcił głową, zanim jeszcze skończyłam mówić.
- Pomyśl, co się działo dzisiaj na siłowni - przypomniał. - Wiem, że nie chcesz
tkwić cały czas w tym hotelu, ale jak gdzieś wyjdziemy, zaraz ktoś nas
namierzy i zacznie nagabywać.
Zadzwoniłam do recepcji z pytaniem, czy dziennikarze nadal czają się przed
hotelem. Recepcjonista odparł, że nie jest pewny, ale wydaje mu się, że mogą
siedzieć w kafejce po drugiej stronie ulicy. Odłożyłam słuchawkę.
- Cholera - podsumowałam.
- A może założymy ciemne okulary, jakieś czap-ki i pójdziemy do kina? -
zaproponował. Odszukał dodatek informacyjny dołączany do gazety, którą
dostaliśmy dzisiaj rano i sprawdził repertuar kin. Uświadomiłam sobie, że
patrzę na własne zdjęcie umieszczone na pierwszej stronie Metra. Celowo nie
zajrzałam rano do środka. Ze szpalty spoglądała na mnie kobieta chuda,
ciemnowłosa, z głęboko osadzonymi oczyma, wyprostowana, z zaplecionymi
na piersi rękami. Zauważyłam z niepokojem, że na zdjęciu wyglądam na
więcej niż dwadzieścia cztery lata. Stojący obok Tolliver był wyższy ode mnie,
ma-sywniejszy i miał ciemniejszą karnację.
Ale oboje sprawialiśmy wrażenie zagubionych. Wyglądaliśmy jak uchodzcy
ze środkowej Europy, którzy porzuciwszy cały swój dobytek, uciekli przed
jakimiś prześladowaniami.
- Chcesz poczytać? - Tolliver wyciągnął gazetę w moją stronę. Wiedział, że nie
przepadałam za czytaniem artykułów o nas, ale widać pomyślał, że tym
razem mam na to ochotę, skoro wpatruję się tak intensywnie w pierwszą
stronę.
Uniosłam rękę w geście odmowy.
Podał mi więc tylko stronę z repertuarem kin. Zaczęłam przeglądać tytuły.
Oboje lubiliśmy kino akcji, science fiction oraz filmy o szczęśliwych rodzinach.
Jeśli groziło im jakieś niebezpieczeństwo, oczekiwaliśmy zawsze, że uda im
się wyjść z tego bez szwanku i może uśmiercą przy okazji kilku typków spod
ciemnej gwiazdy. Nie znosiliśmy filmów o nieszczęśliwych ludziach, którzy
stają się jeszcze bardziej nieszczęśliwi, nawet jeśli bohaterowie takich
dramatów byli zwykle wspaniali. Nie cierpieliśmy także melodramatycznych
romansideł. No i filmów zagranicznych. Nie potrzebowałam chodzić do kina,
aby zgłębić naturę ludzką czy sens życia. Wystarczyło mi to, co o tym
wiedziałam sama. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl